Bez dwóch zdań "South Of Heaven" jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych krążków metalowych wszechczasów, mając zarówno tyle samo zwolenników co przeciwników. "Reign In Blood" wyznaczał ówczesną granicę ekstremy, toteż Slayer słusznie nie podążył dalej tą ścieżką i zaczął eksplorować inne rejony. "South Of Heaven" jest więc albumem zupełnie innym od poprzedniego.
Kapela zrezygnowała z gnania do przodu, zwolniła tempo, utwory stały się bardziej rozbudowane i ambitniejsze. Problemem jest jednak poziom tych kawałków, gdyż "South Of Heaven" jest albumem szalenie nierównym. Płytę rozpoczyna utwór tytułowy - mroczne wejście, ciekawy riff ... i zaskoczenie, że mamy do czynienia z zupełnie innym Slayerem. Muzyka bardziej wyrafinowana, Araya nie śpiewa już w taki dziki sposób, ale nie ma jeszcze tej chrypy głosie, który towarzyszyć będzie na kolejnych krążkach. Kolejny "Silent Scream" również zaskakuje - obok szaleńczego tempa mamy hipnotyczny głos Arayi. Niestety dalej ropoczynają się schody i zespół gra w kratkę. Obok motorycznego "Behind The Crooked Cross", obłąkanego "Mandatory Suicide" czy rozpędzonego "Ghosts Of War" mamy nudne "Cleanse The Soul", "Read Between The Lies" czy wieńczący krążek "Spill The Blood" z okropną partią wokalną.Podoba mi się kierunek w jakim podążył zespół, tworząc muzykę ambitniejszą i dojrzalszą. Zastrzeżenia budzi natomiast poziom kompozycji - o ile od strony technicznej zespół prezentuje się bez zastrzeżeń, to połowa utworów jest poniżej oczekiwań. "South Of Heaven" może roczarować nie tylko zwolenników wcześniejszych dokonań zespołu, ale także tych, którzy bardziej cenią sobie "Seasons In The Abyss" czy "Divine Intervention". Moim zdaniem jest to jedne z najbardziej przereklamowanych "klasyków".
Wydawca: Def Jam Records (1988)