Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Encyklopedia :

Siouxsie And The Banshees

Siouxsie And The Banshees, cold wave, coldwave, gothic rock, new wave, post-punk, post-rock, punk rockTak musiało się kiedyś stać. Steven Severin musiał kiedyś spotkać swoją Siouxsie i musieli razem założyć zespół. Zespół, który wywarł ogromny wpływ na młodsze pokolenie muzycznych buntowników i outsiderów. Zespół, który zapoczątkował wyrosły z punk rocka nowy muzyczny styl - rock gotycki.
W 1974 roku na koncercie Roxy Music w Londynie spotkała się trójka buntowników bez powodu. Susan Dallion, Steven Severin i Bill Broad. Rozkwitła przyjaźń, razem upajali się narkotykami i słuchali kapel pokroju T.Rex czy The Velvet Underground. Już wtedy postanowili, że sami zaczną tworzyć muzykę. Pierwszy zrobił to Broad, który pod pseudonimem Billy Idol rozpoczął karierę z Generation X. Siouxsie jak na razie pozostawała bierna. Zaprzyjaźniła się z chłopakami z The Sex Pistols i dotrzymywała im towarzystwa po koncertach. Powoli jednak opinia grupy przestała jej odpowiadać. I tak, 29 września 1976 roku w legendarnym 101 Club zadebiutowali na scenie Siouxsie And The Banshees. Koncert (?) trwał niespełna 20 minut a Siouxise towarzyszyli Severin na gitarze basowej i Sid Vicious (The Sex Pistols) na perkusji. Szok wzbudził nie tylko image muzyków (swastyki, pejcze, kastety itp.), ale i scenografia (trupy, fetysze). Śmierć, rozkład, skóry, wampiry. Warto dodać, że nazwę grupa zaczerpnęła z brytyjskiego horroru "Płacz Strzygi" ("Cry Of The Banshee"). Zainteresowanych może zaciekawić fakt, że Siouxsie nosiła wówczas króciutkie blond włosy. Czyżby zatem widzowie byli tego pamiętnego wieczoru świadkami narodzin gothrocka? Zapewne, choć była to jeszcze jego bardzo surowa postać.

Trudno nazwać wspomniany występ koncertem bowiem żaden z muzyków nie potrafił grać na swoim instrumencie. Jednakże i atmosfera, i przeszywający, powodujący dreszcze, śpiew panny Sioux już się krystalizowały. I tak do zespołu dołączyły dwie nowe osoby - Kenny Morris i John McKay. To właśnie ten drugi nada, dzięki swej gitarze, charakterystyczne, chropowate brzmienie The Banshees. Jako ze zespół był już skompletowany i zagrał kilka profesjonalnych i znakomicie przyjętych koncertów, wypadało tylko podpisać kontrakt i wydać płytę. Tylko, że wytwórnie jakoś nie kwapiły się do zawarcia umowy. Być może odstraszał ich image, może obawiały się skandalu? Po wyczynach The Sex Pistols wydawało się to mało prawdopodobne. Podobno manager zażądał zbyt dużej sumy. Ale w końcu na wyłożenie 40 tysięcy funtów zdecydował się Polydor. Wreszcie, 26 sierpnia 1978 roku na rynek trafił singiel "Hong Kong Garden" wzbudzając niesłychany entuzjazm wśród publiczności ale i, co dziwne, wśród dziennikarzy. 6 miejsce na brytyjskiej liście przebojów było niebywałym sukcesem.

Nadszedł czas na debiutancki longplay. "The Scream" ukazało się w październiku 1978 roku. Krytycy bili pokłony. Publiczność także. Dzisiaj również można uznać ten album za wyjątkowe dzieło, ale czy tak naprawdę jest czymś więcej niż tylko dokumentem tamtych punkowych czasów.? Chyba nie. Oddajmy głos Siouxsie - "Pod koniec lat 70tych nie uważaliśmy się za grupę punkową, mieliśmy tak niewiele wspólnego z wykonawcami należącymi do tego nurtu". Czyżby? Rzeczywiście, pulsujący i jednostajny bas oraz skrzecząca gitara to elementy typowe dla nowej fali. Na "The Scream" nie ma praktycznie riffowego grania, tak charakterystycznego dla punk rocka. Ale zarówno te same czynniki, jak i połączenie ich w jedność z prowokacją i nonszalancją Siouxsie tworzyło swoistą punkową mieszankę. A zatem na zmiany nie nadszedł jeszcze czas.

Za prawdziwy przełom należy uznać koniec 1979 roku, tuz po premierze longplaya "Join Hands" - płyty dziwnej, eksperymentalnej, dla niektórych kompletnie niezrozumiałej. Fakt, brakowało na niej chwytliwych chwytliwych prostych kawałków w stylu "Mirage" czy "Nicotine Stain" z "The Scream", królowały za to przedziwne, zaskakujące aranżacje i brak jakiejkolwiek melodyki. Trudno się zatem dziwić, że prasa muzyczna albumu nie doceniła. Publika jednak wiedziała swoje i koncerty grane przez The Banshees z The Cure były wykupione do ostatniego miejsca. Od tej trasy zespół narodził się właściwie na nowo. Oto 6 września w Aberdeen, na kilka godzin przed koncertem, odeszli panowie McKay i Morris. Aby wywiązać się z kontraktu, na czas trasy nowym gitarzystą został Robert Smith, na bębnach zasiadł natomiast Budgie z The Slits. I tak, również pod wpływem nowo powstałych grup pokroju Joy Division czy Bauhaus, narodziło się nowe brzmienie Siouxsie And The Banshees.

Pokazał to LP "Kaleidoscope" nagrany z pomocą Johna McGeocha (Magazine, Visage) i Steve'a Jones'a (Sex Pistols). Zaskakiwał on niemalże plastikowym, bezdusznym brzmieniem, zupełnie innym niż to, co Banshees tworzyli na poprzednich albumach. "Kaleidoscope" wzbudził spory entuzjazm, płyta, przesycona orientem, niepokojem, była jednocześnie pełna kontrastów. Z kolei śpiew Siouxsie nigdy nie był tak delikatny i spokojny. Prawdziwą rewolucja okazał się jednak "Ju Ju" wydany w 1981 roku. Krążek wręcz porażający chłodem, zimowym klimatem, fascynacją śmiercią i niepokojem. Prawdziwe arcydzieło. Od pierwszej do ostatniej minuty mamy wrażenie, że znaleźliśmy się w krainie królowej śniegu, którą jest tym razem pani Sioux (nawiasem mówiąc już nie panna - Siouxsie została w tym okresie żoną perkusisty, Budgiego). Jej śpiew, zgryźliwy i przenikliwy, przeszywa i obezwładnia bez reszty. Mamy tu do czynienia z najlepszymi utworami The Banshees, począwszy od szybkiego "Spellbound", po orientalny "Arabian Knights" aż do 7 minutowego, horrorowego "Voodoo Dolny". Po blond włosach nie pozostał już ślad - Goth rock w najczystszej postaci.

Lipiec 1982 roku przyniósł sesję nagraniową nowego longplaya "A Kiss In The Dreamhouse". Po sukcesie "Ju Ju" zespół potrzebował artystycznego oddechu i to słychać. Podczas gdy "ju ju" to płyta ciężka, mocna i przebijająca, "A Kiss.." zdaje się być lekka i przyswajalna, chociaż trudna w odbiorze. Po pierwszym przesłuchaniu właściwie nie wiadomo o co chodzi. Głównie za sprawą takich instrumentów jak smyczki, wiolonczele, klawisze, dzwonki itp. Niemniej jednak "A Kiss.." można uznać za świetny koncept album i również swego rodzaju monumentalne arcydzieło. Warto dodać że utwór "Painted Bird" powstał pod wpływem książki Kosińskiego - "Malowany Ptak".

Podczas trasy promującej "Pocałunek W Domu Marzeń" niespodziewanie odszedł John McGeoch. Wybrał posadę gitarzysty w Public Image LTD. Na horyzoncie pojawił się ponownie Robert Smith i to z nim Banshees ruszyli w swoje największe tournee, zahaczając o Japonię i Australię. Jednakże krótko po tym muzycy postanowili zrobić sobie przerwę i podzielili się na dwie grupy. Pierwsza (Severin i Smith) wykorzystała czas na nagrania pod szyldem The Glove płyty "Blue Sunshine", druga (Sioux i Budgie) założyła The Creatures. Absencja nie trwała długo i już we wrześniu 1983 roku cały skład The Banshees pojawił się na scenie Rogal Albert Hall w Londynie by zarejestrować materiał koncertowy. Ów podwójny longplay ukazał się w listopadzie pod tytułem "Nocturne". Ówczesna prasa nie doceniła płyty, choć z dzisiejszej perspektywy koncert wydaje się być znakomity. W tym samym czasie zespół nagrał kolejny, po "Heter Skelter", cover The Beatles "Dear Prudence", który stał się największym sukcesem w dotychczasowej karierze Strzyg. W marcu przyszedł jednak czas na wydanie kolejnego albumu studyjnego.

"Hyaena" to niezwykle epicki i nasączony przepychem twór. Niewątpliwie, wykorzystanie instrumentów takich jak sitar czy marimba dodało muzyce wdzięku, ale zabrakło w tym wszystkim surowości i polotu. I był to początek kolejnych zmian, które tym razem nie wyszły grupie na dobre.

W połowie 1984 roku Banshees opuścił Smith. Jego miejsce zajął John Carruthers. Kolejne płyty potwierdzały duże możliwości zespołu, ale były jedynie ciekawymi produkcjami pop-gotycko-rockowymi, nie wnosiły właściwie nic nowego. Mimo iż grupa osiągała singlowe sukcesy utworami "Face To Face" czy "Stargazer" to jego wydawnictwa z lat 90tych nie wzbudzały entuzjazmu, były po prostu słabe i wtórne. I właśnie to zmęczenie materiałem i brak twórczego oddechu spowodowały w 1995 roku, koniec Siouxsie And The Banshees.

Niemniej jednak, trudno przecenić wpływ tego zespołu na muzykę lat 80tych i 90tych. Zwłaszcza pani Sioux, która jest bezsprzecznie jedną z najlepszych wokalistek rockowych w historii. I oby legenda o demonicznej Siouxsie i jej Strzygach przetrwała jak najdłużej.

Skład:

Janet Susan Ballion "Siouxsie Sioux" - wokal
Steven Bailey "Severin" - gitara basowa
Peter Clarke "Budgie" - perkusja

Byli członkowie zespołu:

Martin McCarrick - instrumenty klawiszowe
John McKay - gitara elektryczna
John McGeoch - gitara elektryczna
Robert Smith - gitara elektryczna
John Valentine Curruthers - gitara elektryczna
Jon Klein - gitara elektryczna
Marco Pirroni - gitara elektryczna
Knox Chandler - gitara elektryczna
Sid Vicious - perkusja
Kenneth Morris - perkusja

Dyskografia:

01. The Scream (1987)
02. Join Hands (1979)
03. Kaleidoscope (1980)
04. Ju Ju (1981)
05. Once Upon A Time: The Singles (DVD) (1981)
06. A Kiss In The Dream House (1982)
07. Nocturne (1983)
08. Nocturne (VHS) (1983)
09. Hyaena (1984)
10. Tinderbox (1986)
11. Through The Looking Glass (1988)
12. Peep Show (1989)
13. Superstition (1991)
14. Twice Upon A Time: The Singles (VHS) (1992)
15. The Rapture (1995)
16. The Seven Year Itch (DVD) (2002)
17. Seven Year Itch (Live) (2003)
18. Downside Up (2004)
19. Nocturne (DVD) (2006)

Oficjalna strona internetowa: www.siouxsie.com
MySpace: www.myspace.com/siouxsieandthebanshees
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły