„Rain Of A Thousand Flames” było wydawnictwem będącym z boku sagi o szmaragdowym mieczu i dopiero “Power Of The Dragonflame” jest kontynuacją „Dawn Of Victory” i wielkim zakończeniem opowieści o Zaczarowanej Krainie. To właśnie teraz miały nadejść decydujące bitwy i rozstrzygnąć się losy świata. Ale nie bójcie się. Okupione to zostało wieloma ofiarami, ale Algalord został uratowany. Można więc spokojnie skupić się na muzyce.
Układ płyty, jej podniosłość, orkiestralność i przebojowość jest wszystkim tym do czego Rhapsody zdążyło już nas przyzwyczaić. „Power Of The Dragonflame” to kolejne dzieło stworzone z ogromnym rozmachem i licznym zastępem gości, odpowiedzialnych głównie za chóry, śpiewy i narracje, ale także na przykład skrzypce. Znów klasyka, barok i fantasy mieszają się ze sobą pod dowództwem mocnych power metalowych riffów i szybkiej perkusji. Znów można odpłynąć na godzinę w magiczny świat wielkich bitew, okrutnych złoczyńców, dzielnych wojowników, chwały, odwagi i męstwa. Znów można delektować się tą niesamowitą i jedyną w swoim rodzaju symfonią, gdzie urzekające piękno miesza się z niepokojącymi opowieściami i przede wszystkim wielkimi, rycerskimi hitami. Znów można wznieść ręce w górę i wyśpiewywać te niesamowite chóralne pieśni: „From the silent hill we scream loud your name mighty power of the dragonflame…”
Zaczyna się tradycyjnym barokowym intrem, a potem następują same przeboje. Co hymn to rozbrajający. Kocham za to ten zespół i jak słyszę te refreny to aż mam ciarki na plecach: „I’m the nordic warrior, hunter of the marching dead…” albo „We will fly to empire of steelgods to discover the secret of storms…” Ja po prostu się w tym rozpływam, wielbię to. Trzeba jednak dodać, że oprócz power metalowej siły i rozrzewniających chórów, dużo tu właśnie tego tworzonego przez klawisze oraz kobiece alty i soprany baroku. Zazwyczaj w takich momentach pojawia się język włoski lub łacina. Utwory na „Power Of The Dragonflame” są bardzo bogate muzycznie, rozbudowane i dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. To są wyżyny kompozytorskie, prawdziwe majstersztyki, gdzie oprócz wspaniałych wokaliz, można delektować się wielowarstwową, zmienną, porywającą, burzliwą, wirtuozeską i melodyjną muzyką.
Osobnych parę słów trzeba poświęcić „Lamento Eroico”. Jest to operowa aria w języku włoskim. Na pierwszy rzut oka można się przestraszyć. W tym samym roku Manowar zalał nas swoimi ariami na „Warriors Of The World” i wszystkie one były wręcz żałosne. Tu jest zupełnie inaczej. To jest wspaniały utwór, fantastycznie zaśpiewany. Wzbogaca płytę i ja zawsze wręcz czekam na niego.
Arcydziełem samym w sobie jest kończący, nie tylko album, ale i cały czworoksiąg „Gargoyles, Angels Of Darkness”. Podzielona na trzy części epopeja trwa dziewiętnaście minut i ma różne swoje odsłony, ale co by się nie działo, zawsze jest to niesamowite. Prawdziwy ocean muzycznego geniuszu, a już powracający kobiecy chór jest totalnie rozbrajający: „Angeli di pietra mistica. ladri d’anime fieri volano”. To rzuca na kolana. Oczywiście zakończenie jest bardzo długie, z odpowiednimi narracjami, ale dla mnie mogło by się tak kończyć, kończyć i nigdy nie skończyć. Po godzinie można tylko żałować, że to takie krótkie było. Wspaniała muzyka, wspaniała płyta i wspaniały zespół.
Tracklista:
01. In Tenebris
02. Knightrider Of Doom
03. Power Of The Dragonflame
04. The March Of The Swordmaster
05. When Demons Awake
06. Agony Is My Name
07. Lamento Eroico
08. Steelgods Of The Last Apocalypse
09. The Pride Of The Tyrant
10. Garoyles, Angels Of Darkness
Wydawca: LMP (2002)
Ocena szkolna: 6