„Cowboys From Hell” otwiera nowy rozdział w historii Pantery. Od tego moementu wszystko się zaczęło, a to co było dotychczas poszło w niepamięć. Już sam wygląd zespołu na zdjęciu z okładki tej płyty i na tym z wydanego ledwie dwa lata wcześniej „Power Metal”, zwiastuje dwie różne epoki i to samo stało się z muzyką. Pantera odkryła znacznie mocniejszy styl i nagrała album potężny, świetny muzycznie, melodyjny, fantastyczny wokalnie i wypełniony wyśmienitymi hitami.
To ostre, metaliczne brzmienie gitar jest bardzo charakterystycznym wyznacznikiem tego czym odtąd miała się stać Pantera. Brzmienie, które doskonale sprawdza się w momentach szybkich i uderzających, jak i tych wolniejszych. Pozwala im to utrzymywać ciężar i tworzyć tłuste i muliste riffy, nawet gdy mają one znacznie zmniejszone obroty. A zespół wykorzystuje to w pełnym wymiarze, komponując bardzo zróżnicowane pod względem temp i natężeń utwory, ale wciąż dając radę czymś zabłysnąć i zaciekawić słuchacza. Oprócz prawdziwych petard, jak choćby dwa pierwsze kawałki, mamy i te bardziej rozwiązłe, jak „Message In Blood” i „The Sleep” oraz takie, w których więcej rockowego grania, jak choćby w „Clash With Reality”, czy też pojawiają się nawet fragmenty psychodeliczne, przerywane skocznymi i hałaśliwymi, jak w „Medicine Man”. Jakkolwiek jednak by nie zagrali wszędzie te gitary są piorunujące. Bardzo melodyjne, porywające, ale jednocześnie chlaszczące ostro i konkretnie. A do tego wszystkiego jest cała masa fantastycznych solówek. Praktycznie w każdym numerze jest jakiś powalający motyw instrumentalny.
Są jeszcze i pewne naleciałości starego stylu, głównie w postaci piskliwych wokali, w których Phil upodabnia się do Halforda. Takie symptomy pojawiają się już w „Cemetery Gates”, gdzie w przeważającej części jest spokojnie i w ogóle dużo tam tego spiewania, a najbardziej uwidaczniają się „Shattered”, który jest taki najbardziej retro, co wcale nie znaczy, że jest jakiś gorszy. Wręcz przeciwnie, wysokie tony Phila tylko uzupełniają jego powalającą skalę. To co zrobił na tej płycie to jest absolutne mistrzostwo. Co chwilę śpiewa inaczej, jakby w nagraniach uczestniczyło z pięć innych osób, a co najważniejsze w każdej z tych ról spisuje się znakomicie. Aż błyszczy tą brudną barwą w „Heresy” czy „Message In Blood”, aż urywa głowę wraz z całym zabójczym „Primal Concrete Sledge”, a potrafi i zaśpiewać bardziej stonerowo jak w „Psycho Holiday” oraz uczuciowo jak w "Cemetery Gates" i „The Sleep”.
Z dwunastu różnych od siebie kawałków na „Cowboys From Hell” ciężko by było wybrać choć jeden słabszy. Każdy czymś zaskakuje, czymś się wyróżnia. Jak nie jest z tych bardziej śpiewnych wokalnie, to na pewno ma chwytliwe riffy. Jak na początku jest wolniejszy, to na pewno się rozkręci i błyśnie świetną solówką. Płyta bomba, płyta żyletka. Lata mijają, a wciąż miażdży tak samo.
Tracklista:
01. Cowboys From Hell
02. Primal Concrete Sledge
03. Psycho Holiday
04. Heresy
05. Cemetery Gates
06. Domination
07. Shattered
08. Clash With Reality
09. Medicine Man
10. Message In Blood
11. The Sleep
12. The Art Of Shredding
Wydawca: Atco Records (1990)
Ocena szkolna: 6