Nie wiem jak to się stało, że przez tyle lat twórczość Nicka Cave'a omijałem szerokim łukiem zupełnie niezamierzenie. Znając bardzo pobieżnie jego twórczość szufladkowałem go jako "miłego dla ucha artystę", potrafiącego serwować bluesujące pościelówy doskonale sprawdzające sie przy szklaneczce whisky w jesienny, deszczowy wieczór. No ale i przyszedł moment, kiedy Gniewkowi zachciało się posłuchać tego niskiego, pełnego depresji głosu. Przypadek sprawił, że pewnego słonecznego popołudnia namiętnie szorując sracz poleciało "Tender Prey"... 50 minut później jedyną rzeczą, która na tym świecie była taka sama był ów nieumyty kibel...
Kto jednak sądzi, że zawartość piątego krążka Cave'a i jego zespołu będę porównywał do fekalnych pejzaży w królestwie fajansu to czym prędzej śpieszę sprostować, że nie. Już pierwszy akord fortepianu otwierający kultowe "Krzesło miłosierdzia" na tyle mnie zelektryzował, że mop, gąbka i detergenty poszły w odstawkę, zaś reszta mojej sierści stawała dęba coraz mocniej z każdym kolejnym dźwiękiem. Galopująca linia melodyczna z melodeklamowanym tekstem będącym niczym innym jak opisem odczuć skazańca smażącego się na krześle elektrycznym skutecznie zniewala umysł przy pierwszym kontakcie. Tak potężnego ładunku emocjonalnego nie słyszałem od wielu wielu lat, a "The Mercy Seat" objawił mi się jako jeden z absolutnie najlepszych utworów jakie dane mi było w życiu słyszeć. Już ten jeden utwór wystarczył, abym mógł w ciemno zaryzykować, że zawartość "Tender Prey" nie mija się z genialnością. I nie myliłem się.
"Up Jumped The Devil" uwodzi subtelną teatralnością, pastiszem i iście szatańskim klimatem. "Mercy" wgniata w ziemię wybitnie pogrzebowym klimatem, "Sunday's Slave" wyczarowuje atmosferę rodem z westernowych scenerii, zaś "Deanna" czy "City of Refugee" to punkowe szaleństwo znane z wcześniejszych dokonań Cave'a. Rozpędzone "Sugar, sugar, sugar" dla odmiany doskonale kontrastuje rozleniwionym "Slowly Goes The Night". Płytę zaś kończy nieco gospelowy "New Morning", w którym słychać promyk ciepłych emocji przedzierający się przez okrutnie zadziorne, buntownicze i depresyjne dźwięki poprzednich utworów. Dlaczego tak?
Przede wszystkim dlatego, ze można potraktować "Tender Prey" jako swoiste rozliczenie Cave'a z dotychczasowym życiem i walką z uzależnieniami. Od szokującego "The Mercy Seat", w którym muzyk sam siebie skazuje na śmierć, poprzez arcybogaty wachlarz przeważnie negatywnych emocji w kolejnych utworach, aż do "New Morning", w którym muzyk daje sobie promyk nadziei na lepsze jutro.
"Tender Prey" to płyta bardzo ważna w dorobku Cave'a, a może i najważniejsza, która ukształtowała twórczość The Bad Seeds na kolejne lata. Walka z uzależnieniami na pewno odbiła się na pracy nad tym wydawnictwem jak i nad sesją nagraniową. Sami muzycy nie ukrywają, że spłodzenie "Tender Prey" było męczarnią. Ale może tylko dzięki temu, słuchacze otrzymali album szczery, naturalny, miejscami niechlujny, miejscami paraliżujący, ale w żadnym momencie nie pozostawiający słuchacza obojętnym na te dźwięki. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak przeżywałem muzykę - Cave'owi udało się to za sprawą tej płyty. Resztę dopowiedzcie se sami.
Tracklista:
01 The Mercy Seat
02 Up Jumped the Devil
03 Deanna
04 Watching Alice
05 Mercy
06 City of Refuge
07 Slowly Goes the Night
08 Sunday's Slave
09 Sugar Sugar Sugar
10 New Morning
11 The Mercy Seat (video mix)
Wydawca: Mute (1988)