Problem z niektórymi młodymi zespołami jest taki, że kurczowo trzymają się ram, które gatunek im narzuca. Tymczasem Neyra stara się nie popełniać tego błędu, chcąc wrzucić do swojej muzyki odrobinę thrashu i trochę więcej technicznego grania. Wychodzi im to całkiem całkiem, aczkolwiek trudno tu mówić o jakimś własnym niepowtarzalnym stylu, który wyznacza nowe trendy w muzyce itd. . Tym niemniej cieszy fakt, że chłopaki ani nie próbują być na siłę oryginalni, ani nie boją się eksperymentów mimo niewielkiego stażu, a inspiracje Nilem, Vital Remains czy nawet Slayerem słychać tu bardzo często.
To co zespół wybija ponad przeciętność to znakomite i soczyste partie solowe. Z ręką na sercu - dawno już nie słyszałem debiutu, na którym ten element byłby na tak znakomitym poziomie i na którym cięłyby aż tak bardzo jak tu. Technicznie niemal doskonałe, zawsze pojawiają się tam gdzie należy i na żadną nie można powiedzieć złego słowa. Tu głównie należą się brawa dla Huberta Więcka z Banishera, który sesyjnie zastąpił poprzedniego gitarzystę, choć i ten pojawia się w dwóch utworach i trzeba przyznać, że również daje sobie nieźle radę. O ile jednak były gitarowy nie wszędzie zagrał partie solowe, tak trzeba go pochwalić za wspaniałe i zróżnicowane kompozycje, w które płyta wręcz obfituje. Gdy do głosu dochodzi szybkość, to ta zostawia za sobą niemal ogień; gdy ma być kurewsko ciężko, czujemy się jakby ktoś przypierdolił nam z tonowego kowadła i to właśnie takie tempa dominują na tym debiucie, a najlepszym przykładem na to są takie kawałki jak: "Crusade 1147", "Made of Ashes" i wieńczący wszystko "Betrayal", do tego udało się zachować umiar jeśli idzie o długość, bo cały materiał trwa niecałe 40 minut - akurat. Malkontenci marudzący na poziom naszej sceny metalowej muszą przyznać jednak jedno - takich pałkerów jak u nas, to wśród zagranicznych młodych zespołów ze świecą szukać, a debiut Neyry tylko to potwierdza. Gościu potrafi tak przyjebać, że aż głośniki idą w drzazgi - pod względem technicznym jest po prostu świetnie, a szybkość z jaką wystukuje blasty są równe szybkości młota pneumatycznego. Do wokalu również nie można się przyczepić, bo mamy tu całkiem solidny i mocny growl, zakrapiany gdzieniegdzie screamem.
Gdybym miał się czegoś uczepić to byłoby to brzmienie, które jak dla mnie jest zbyt sterylne jak na gatunek, który chłopcy sobie obrali. Brakuje mi w nim brudu, a gitarom mięsa. A fakt, że za gałkami stał ś.p Szymon Czech sprawił, że mogłem oczekiwać jednak czegoś więcej(i nie, wcale nie uważam, że Szymon Czech się nie znał ani nic. Po prostu może to wina studia, w którym chłopcy nagrywali ten materiał).
W sumie to tyle ile mogę zarzucić "Madness in Progress", bo przyznać muszę, że materiału słuchało mi się zaskakująco świetnie. Nieraz miałem ochotę pomachać przy tym łbem, a ciężar który nadchodził z niektórych kawałków naprawdę przytłaczał. Dlatego ci którzy szukają rzetelnie zagranego death metalu, który próbuje wrzucić coś od siebie, na pewno spędzą z "Madness in Progress" trochę czasu, o ile są w stanie przymknąć oko na nieco zbyt "czyste" brzmienie i o ile nie będą doszukiwać się w muzyce czegoś więcej. Na koniec mała rada dla chłopaków: nie bać się więcej eksperymentować i poprawić brzmienie a myślę, że zostaniecie docenieni. U nas na pewno, a czy na świecie? Kto wie?
Ocena: 7,5/10
Tracklista:
01. Madness in Progress
02. Mors Nigra
03. Sadistic
04. Crusade 1147
05. Irresolution
06. Mass Execution
07. Doomsday
08. Denial
09. Made of Ashes
10. Extremity
11. Betrayal
Wydawca: Wydany przez zespół (2012)