Tymczasem band wydał trzy albumy, o którym najnowszym przeczytacie dzisiaj. Ze wcześniejszymi materiałami grupy zapoznałem się połowniczo. Kilka kawałków znalezionych na MySpace grupy i Youtubie zrobiły na mnie przeolbrzymie wrażenie. Tak wielkie, że aż musiałem chwycić za którykolwiek ich krążek i padło właśnie na najnowszy zatytuowany "Oblivion". To może w końcu napiszę coś o samej muzyce Devolved - mamy tu do czynienia z technicznym death metalem, zabarwionym progresywnymi połamańcami z Meshuggi i elektroniczną nutką Fear Factory. Dodajmy do tego teksty o dominacji maszyn nad człowiekiem i mamy swoisty techniczno - progresywny misz-masz. Zapewne niektórym ślinka poleciała od samego czytania prawda? Czy słusznie?
Cóż, mówiąc szczerze "Oblivion" to album troszkę nierówny. Bo świetne kompozycje, których nie powstydziłby się sam duży Dino są poprzeplatane niepotrzebnymi śmieciami, które mogą zniszczyć niektórym całość. A szkoda bo gdyby tak doszlifować pewne rzeczy, niektóre wypierdolić na śmietnik to mielibyśmy tu do czynienia z dziełem niezwykłym, które za każdym razem odkrywa przed nami coś nowego. Bo kompozycyjnie album bije takiego nowego Atheista na łeb. Jak już pisałem wcześniej dużo tu mamy gitarowych połamańców, napieprzania po bębnach niczym cyborg a także klimatycznych zwolnień. Takie kawałki jak "Awakening", "Virus", "Transcendence" czy spokojniejszy "Divinity" stanowią o sile tego albumu. To zdecydowanie najbardziej błyszczące perły na tym albumie, którym nic nie brakuje. Nie oznacza to, że reszta jest zła jednak w niektórych utworach brakuje po prostu odpowiedniego jebnięcia jak we wspomnianym "Awakening" czy znakomitym "Fractured" który pochodzi z poprzedniej płyty(na Youtubie zresztą można znaleźć znakomity teledysk do tego kawałka, polecam). Inną rzeczą, która mnie gryzie trochę to natłok "spokojniejszych" wokali. O ile główny wokalista ma naprawdę świetny scream, kojarzący się z Jensem Kidmanem tak trochę wkurzają w niektórych wałkach czyste przyśpiewki rodem z Frontside'a. Tak to prawda w Fear Factory też one są, jednak tam one zawsze brzmią idealnie do danego utworu tu niestety tego nie ma.
Poza tym razi tu trochę przytłumione i nieciekawe brzmienie obdzierające żywcem ze skóry te utwory, które w istocie miały bardziej przypierdolić przez co słuchając jakiegoś mocniejszego utworu nie jesteśmy bombardowani niczym Anglia w czasie drugiej wojny a ledwo muskani przez komary. Trochę to dziwne zwłaszcza, że mając w pamięci tych parę kawałków z poprzedniego materiału spodziewałem się czegoś równie rozwalającego. I w końcu ostatni zarzut tej płyty to nijaki i krzywy cover "Disciple" Slayera, który w zestawieniu z brzmieniem płyty brzmi płasko, nudno i nieciekawie. Aż dziw bierze, że tak potężny utwór można tak sknocić
Jak widać ponarzekałem, wskazałem grzechy ale w ostatecznym rozrachunku, słuchało mi się "Obliviona" dobrze. Nie miałem ochoty wyłączyć go w trakcie tak jak ostatnio to miało miejsce przy okazji najnowszego KAT-a. Ba, powiem więcej nawet mam ochotę czasem wrócić do tej płyty w najbliższym czasie co pewnie się stanie. Wszystko to dzięki znakomitym kompozycjom, które gdyby oszlifować i dodać lepsze brzmienie byłyby lepsze niż te, które pisze Dino z Fear Factory. Cóż może doczekam się tego na następnym albumie, bo tak czy siak Devolved to jeden z najciekawszych i najbardziej niedocenionych u nas bandów na metalowej scenie. Mam nadzieję, że jeszcze nieraz usłyszymy o nich bo zespół jest tego naprawdę wart.
Ocena: 7,5/10
Tracklista:
01.Existential Crisis
02.Into Fire
03.Awakening
04.World In Denial
05.Virus
06.Wretched Eyes Of God
07.Transcendence
08.From The Ashes
09.Legions Rise
10.Divinity
11.Disciple(Slayer cover)
Wydawca: Selfmadegod(2011)
jedras666 : Ja słuchałem płyty "Calculated" i też zwróciłęm uwage na to...
lord_setherial : Gdyby brzmienie było bardziej klarowne to wchodziło by to o wiele,wiele...
Harlequin : Ja słuchałem płyty "Calculated" i też zwróciłęm uwage na to...