Ciężko mi zaczynać od początku
Wbijać palce w próżnię od zera
Gdy koniec rozsądku
Nieuchronnie się zbliża
Boże, nie wiem czy mam prawo
Prosić Cię o jeszcze trochę siły
By przetrwać jutrzejszy cholerny dzień
Następne zwątpienie w ludzi
I daj mi, proszę, nadzieję
By mieć w sobie tyle odwagi
By zemścić się pojutrze
Na tych których celem
Do dziś jest być lepszym od drugich
I wyższe mieć o sobie mniemanie
A może po prostu trzeba
Próbować być innym niż wszyscy
Choćby nikt tego nie doceniał
Jednak obawa górą
Wrosła pniem w duszy kwiat zwiędły
Żadnym sposobem
Nie wyrwiesz jej z podłoża
Korzeniami przyrosła
Zasiała wokół strachu gorzkie owoce
Trujące gdy spożyjesz je
Będąc nieszczęśliwym
Jedynym ratunkiem wtedy
Jest ucieczka w eutanazję
I w takich chwilach jak ta
(Wybacz, Boże, mi słabość)
Zamknąć powoli oczy7 VII 1999