Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Battle of Mice - A Day of Nights

Battle of Mice to projekt założony przez Josha Grahama (Neurosis, ex- Red Sparowes, A Storm of Light) i Julie Christmas (Made Out of Babies) w 2005 roku. Dołączyli do nich jeszcze: Joel Hamilton (Book of Knots), Tony Maimone (Book of Knots, Pere Ubu) i Joe Tomino (Fugees, Dub Trio, Peeping Tom). Projekt niestety rozpadł się w 2009 roku, po wydaniu zaledwie jednej płyty (ale za to jakiej!) i dwóch splitów. Pragnę zaprezentować szerszej publiczności pierwszy i jedyny longplay Battle of Mice zatytułowany „A Day of Nights”.

O tym zespole dowiedziałam się całkiem przypadkiem i doskonale pamiętam jak to było. Kilka lat temu do jednego z zagranicznych pism muzycznych dołączona była płyta z kilkunastoma świeżutkimi kawałkami kilkunastu zespołów. Płytkę odsłuchałam. Kawałkiem numer trzy była kompozycja Battle of Mice „Sleep and Dream” i to była miłość od pierwszego usłyszenia.

Bardzo chciałam napisać tę recenzję, ponieważ zespół już rozwiązał swoją działalność, a co za tym idzie, trudniej natrafić na nazwę tego zespołu w mediach. Album „A Day of Nights” to wspaniała podróż po zakamarkach ludzkiej psychiki i uczuciach.

Muzykę Battle of Mice zaliczyć można do post-metalu, ale dla mnie to bardziej sludge. Do największych atutów tego albumu zaliczyć trzeba Julie Christmas na wokalu. Nie da się ukryć, że jej głos jest bardzo charakterystyczny, ale też plastyczny. Christmas potrafi wokalem budować niesamowite napięcie, które później rozładowują pozostali muzycy. Nie wszystkim się ten głos spodoba, ale jeśli już chwyci, to na dobre.

Co do samej muzyki: muzycznie na płycie znajdziemy połączenie Neurosis i Red Sparowes. Można powiedzieć, że to Neurosis z damskim wokalem, bo jednak Battle of Mice grają ciężej niż Red Sparowes. Gdyby w tym zespole śpiewał mężczyzna, byłby to zapewne jeden z wielu takich zespołów i wielu zarzuciłoby mu zbytnie podobieństwo do Neurosis. Tak jednak nie można powiedzieć, bo czynnikiem decydującym jest głos Christmas.

Na płytę weszło jedynie siedem kawałków, ale za to długie. Bardzo dobrym wyborem było umieszczenie „The Lamb and the Labrador” na początku, bo dzięki temu album rozpoczyna się w charakterystyczny sposób, a mianowicie gitarą, wygrywającą główną linię melodyczną utworu. Później dochodzą bębny i już robi się klimatycznie.

Sekret doskonałości tych kompozycji tkwi w ich monumentalności. Utwory są długie, powolne, a dźwięki potężne, żadnych cymbałków i trójkątów. Wiele jest momentów kiedy dźwięki serwowane są oszczędnie, ale za to są przedłużane, ewentualnie dodane jest echo, ale dzięki temu kompozycje nabierają głębi i stają się przestrzenne.

Tekstowo znajdziemy tu wiele odniesień do skrajnych uczuć, nienawiści, miłości, rozczarowania, chęci zrobienia komuś czegoś złego. Niby nic nowego, ale zaśpiewane w sposób, jaki robi to Christmas, słowa nabierają dużo poważniejszego wydźwięku. Dla tych, którzy są ciekawi możliwości wokalnych Julie Christmas polecam kawałek ostatni „Cave of Spleen”. Gwarantuję, że tej płyty nie można zapomnieć jeśli już raz się po nią sięgnie. Jeśli się spodoba, polecam zapoznanie się z solowym albumem Julie Christmas „The Bad Wife” z 2010 roku. Można się rozejrzeć jeszcze za splitem Battle of Mice z Jesu, gdzie zamieścili dwa nowe kawałki.

Tracklista:

1 - The Lamb and the Labrador
2 - Bones in the Water
3 - Sleep and Dream
4 - Salt Bridge
5 - Wrapped in Plain
6 - At the Base of the Giants Throat
7 - Cave of Spleen

Wydawca: Neurot (2006).

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły