Z przerwami, bo z przerwami, ale Artillery łupie już ładnych parę lat. Po dziesięciu latach od albumu „B.A.C.K.” zespół się reaktywował by nagrać swoją piątą płytę „When Death Comes”. W porównaniu z poprzednim krążkiem skład reprezentują tylko, obsługujący gitary, bracia Stützer, jednak basista Peter Thorslund brał udział w nagrywaniu jeszcze poprzedniej „By Inheritance”, a perkusista Carsten Nielsen jest jednym z założycieli i wieloletnim członkiem zespołu. Tak więc nowy w Artillery jest tak naprawdę tylko wokalista Søren Adamsen. W takim układzie personalnym, najbardziej znany przedstawiciel duńskiego thrash metalu, powraca ze świetnym, energicznym albumem.
„When Death Comes” to dziesięć solidnych, mocnych, ale równocześnie melodyjnych, metalowych uderzeń, które razem dają pięćdziesiąt trzy minuty muzyki. Kawałki są szybkie i żywiołowe. To co od razu rzuca się w uszy to doskonała gra gitar. Na tej płycie nie ma żadnego rzępolenia, zamulania i guzdrania się. Od początku do końca jest ostra jazda, rzeźbiona przede wszystkim gitarowymi gonitwami. Ciężkie riffy i ostre solówki są znakiem rozpoznawczym tego materiału. Od tego wszystkiego wcale nie odstaje intensywna perkusja ani, co ważne, bas. Jest łatwo wychwytywalny i potrafi wyłonić się z gąszczu muzyki ze swoją własną zagrywką. Instrumentalnie nie sądzę żeby było się do czego przyczepić.
Jeżeli chodzi o wokal to naprawdę nie jest ani odrobinę gorzej. Søren Adamsen jawi się jako bardzo wszechstronny śpiewak i nie omieszkuje wykorzystywać swoich szerokich możliwości. Ma kilka barw i dobiera je odpowiednio do sytuacji. Głos jest bardziej heavymetalowym śpiewem niż thrashowym krzykiem, ale potrafi i zachrypieć i całkiem nieźle się wydrzeć. Dużą wartością są melodyjne refreny, których przynajmniej kilka zapada w pamięci tak, że zostają i kołatają się po głowie już po zakończeniu słuchania. Teksty kręcą się wokół śmierci, diabłów, zwidów i nocnych koszmarów, albo jeszcze gorzej gdy okazuje się, że koszmar nie jest senną marą tylko dzieje się naprawdę. Pośród tego największe wrażenie jednak sprawia „Damned Religion”. Takiego bezkompromisowego uderzenia w kościół i jego oszukańczą ideologię po tym zespole bym się nie spodziewał.
Z całości wyróżnia się szósty „Delusions Of Grandeur”. Jest delikatniej zaśpiewany, zaczyna się gitarą akustyczną, ale bez obaw, momentami rozkręca się do standardowych temp i nie jest to jakaś psująca klimat balladka tylko urozmaicenie, które nie powinno nikogo denerwować. Reszta utworów trzyma równy poziom i choć jedne refreny są bardziej przebojowe, a inne mniej, to nie ma sensu zanudzać opisywaniem każdej piosenki. Ważne, że „When Death Comes” to super płyta i bardzo udany powrót, trochę już zapomnianego zespołu.
Tracklista:
01. When Death Comes
02. Upon My Cross I Crawl
03. 10.000 Devils
04. Rise Above It All
05. Sandbox Philosophy
06. Delusions Of Grandeur
07. Not A Nightmare
08. Damned Religion
09. Uniform
10. The End
Wydawca: Metal Mind Productions (2009)