Po dobrym "Aspera Hiems Symfonia" i wspaniałym "La Masquerade Infernale" po Arcturus można było się spodziewać kolejnej nietuzinkowej płyty. Poziom dwójki był tak wysoki, że Arcturus – przynajmniej dla mnie – stał się zespołem wielkim. Dobrą formę potwierdziła także płyta z remixami "Disguised Masters", która będąc mieszanką metalu, ambientu i muzyki klasycznej, ze szczyptą techno wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Tak więc poprzeczka była zawieszona bardzo wysoko ale zespół pokazał na co go stać i stworzył dzieło wybitne. Ciężko powiedzieć czy lepsze od poprzedniego ale na pewno inne i oryginalne.
Inność polega przede wszystkim na o wiele szerszym zastosowaniu elektroniki, co właściwie słychać już od samego początku. Jeżeli chodzi o wokal to mistrz Garm, tu ukrywający się pod pseudonimem Trickster G. Rex popisał się niebywałym kunsztem i stworzył wspaniałe partie, głównie śpiewane ale nie brak tu również elementów mówionych, szeptanych, modyfikacji elektronicznych czy blackmetalowego skrzeku ( to akurat zasługa gościnnie występującego Ihsahna). Wszystko dopracowane i na najwyższym poziomie, pasujące do muzyki i nadające jej dodatkowego smaku. A muzyka? Muzyka jest cudowna, wspaniała i niepowtarzalna. Zmienna i wielowarstwowa. Mistrzowskie połączenie metalu, z ambientem i klasyką gdzie style muzyczne przenikają się płynnie tworząc ciekawe i urozmaicone kompozycje. Nie ma tu sekundy nudy, nie ma nic niepotrzebnego, standardowego czy zaniżającego poziom. Fragmenty wolniejsze i spokojniejsze są bardzo ciekawe co jest nadzwyczaj trudno zrobić i nie ma tu nic co by zasługiwało na miano smętu. A partie pianina wzbogacone komputerowym podkładem są wielkim plusem tej płyty i dodają jej niepowtarzalnego charakteru. Taki początek Star-Crossed czy fragmenty For To End Yet Again to przykłady muzycznego i kompozytorskiego geniuszu. W ogóle pianino na tej płycie jest jednym z głównych instrumentów dodającym muzyce niepowtarzalnego charakteru, a Sverd jest tu drugim wielkim mistrzem. Kolejny atut tej muzyki, o którym już wspomniałem to jej wielowarstwowość. W jednym momencie gitara gra swoje, klawisze swoje a komputer swoje, a wszystko jest takie spójne, poukładane, pasujące do siebie i przenikające się nawzajem. Wśród natłoku dźwięków wyłania się piękna melodia na pianinie by zaraz zaniknąć i ustąpić miejsca ostrej gitarowej solówce. I tak to płynie zmiennie, ciekawie i podniośle.
The Sham Mirrors to świat kosmosu, wielkich przestrzeni, wołania w próżni, spadających gwiazd, czarnych słońc, bytów rozpaczliwie krzyczących żeby uchronić się przed zapomnieniem, zaginionego czasu, upadłych generacji. Teksty są trudne, niejednoznaczne i znakomicie pasują do muzyki. Jedyne co mi się tu nie podoba to okładka. Jest dziwna i tajemnicza, na pewno taka miała być ale jakaś taka zbyt prosta i nieciekawa.
Płyta nie jest łatwa w odbiorze. Jej skomplikowanie i wielowarstwowość sprawiają, że nie jest łatwo się w nią wgryźć. Trzeba poświęcić jej trochę czasu i przesłuchać kilka razy zanim melodie zaczną się układać w spójną całość. Ale na tym polega jej urok i to sprawia, że nawet po latach jest interesująca i się nie nudzi. Zawsze można odkryć coś nowego, zwrócić uwagę na fragment, który wcześniej został niezauważony.
Aż dziwne że takie arcydzieło nie zajmuje należnego mu miejsca w kulturze światowej. Z jednej strony wiadomo – metal, muzyka niszowa, z drugiej to niesamowite jak można nie doceniać tak wspaniałej sztuki. Jak to dobrze, że mi jest dane tą sztukę przeżywać, zachwycać się nią. Naprawdę się cieszę, że należę do tych nielicznych, którzy potrafią ogarnąć to umysłem i zrozumieć. Że należę do tych nielicznych, którzy mają ten szczególny dar od... oj chyba się trochę zapędziłem :)
Tracklista:
1. Kinetic
2. Nightmare Heaven
3. Ad Absurdum
4. Collapse Generation
5. Star - Crossed
6. Radical Cut
7. For To End Yet Again
Wydawca: Ad Astra Enterprises (2002)
Ocena szkolna: 6