Wraz z wydaniem "Wages Of Sin" metalowy światek otrzymał nową boginię death metalu. Angela Gossow odcisnęła ogromne piętno na zawartości muzycznej i lirycznej wspomnianego krążka, czyniąc muzykę Arch Enemy bardziej dynamiczną i przebojową oraz wprowadzając zespół na salony. Nic więc dziwnego, że oczekiwania wobec "Anthems Of Rebellion" były wysokie.
Niestety, bolączką zespołów grających melodyjny death metal jest nagrywanie bardzo podobnych do siebie albumów, powielanie pomysłów, brak muzycznego rozwoju. Lider zespołu Michael Amott -świetny muzyk, niestety od dłuższego czasu wykazywał zastój twórczy. Na "Anthems Of Rebellion" zastój twórczy dopadł wszystkich muzyków. Z założenia miała to być chyba kontynuacja "Wages Of Sin", ale od "Anthems..." na odległość śmierdzi wtórnością, autoplagiatem. Pierwsze, co zwraca uwagę, to bezduszne, mechaniczne, bardzo odhumanizowane granie, z pozoru dynamiczne, ale kompletnie pozbawione werwy. Uwagę zwraca cała masa zapożyczeń, sugerującą brak pomysłów.Riff otwierający "Silent Wars" to bardziej sterylna kopia riffu ze "Sztucznego Oddychania" Turbo lub "Slave To The Grind" Skid Row. Singlowy "We Will Rise" oprócz fajnego przyspieszenia w refrenie niczego nie oferuje. Zespół pokusił się trochę o eksperymenty - w takim "End Of The Line" czy "Dehumanization" pojawiają się czyste, lekko cybernetyczne wokalizy, które całkiem fajnie się wpasowały w te numery. Kapela postawiła także na bardziej nowoczesne brzmienia - takie "Instinct" czy "Dehumanization" śmiało nawiązują do modnych obecnie modernmetalowych zespołów. Pomimo, że zespół raczej rozczarowuje muzycznie, trzeba zaznaczyć ze wokale Gossow są lepsze niż na "Wages Of Sin". Jej growling jest bardziej zdecydowany, czytelniejszy i agresywniejszy.
Zasadniczy problem pojawia się jednak w tym, że poza perfekcją wykonawczą, zespół nie oferuje na tym albumie praktycznie niczego ciekawego. Utwory oparte są na niewyszukanych melodiach, sprawiających wrażenie robionych na silę i pod rytm, solówki są mało kreatywne, a riffy jeszcze mniej. Zupełnie bezcelowym zabiegiem było zamieszczenie dwóch bardzo słabych utworów instrumentalnych. Nawet w bardziej nowoczesnym obliczu zespołowi nie udało się stworzyć czegoś oryginalnego, bo shreddy w takim "Despicable Heroes" słyszeliśmy w niejednym zespole. Taka sztywna konstrukcja numerów nie pozwala sekcji rytmicznej na wykazanie się - jedynie w wieńczącym płytę "Saints And Sinners" Erlandsson daje próbkę swoich możliwości.
Muzycy Arch Enemy już wcześniej udowodnili, że są świetnymi instrumentalistami, toteż moje oczekiwania wobec tego albumu były o wiele większe. Sama perfekcja wykonawcza nie wystarczyła, aby przyćmić brak pomysłów na napisanie ciekawych, porywających kawałków. W efekcie powstała dużo uboższa wersja "Wages Of Sin", kompletnie pozbawiona werwy i świeżości. Album ten nie wnosi kompletnie nic do wizerunku zespołu, dlatego też zapoznanie się z tym albumem jest rzeczą dobrowolną.
Wydawca: Century Media Records (2003)