„Jomvikingowie byli mroczną i legendarną grupą najemników, których podboje w całej Europie i na Bliskim Wschodzie przeszły go historii. Bezwzględni zabójcy, którzy zawsze walczyli w wyższym celu. Ich kod był prosty: Nie pokazuj strachu. Nigdy się nie cofaj. Broń swoich braci, a kiedy zostaniesz wezwany – pomścij ich śmierć.” Tak Johan Hegg wyjaśniał znaczenie tytułu dziesiątej płyty Amon Amarth „Jomsviking”. I właśnie opowieść o jednym z nich stanowi jej temat przewodni.
„Jomsviking” jest bowiem albumem koncepcyjnym. Nieszczęśliwie zakochany młodzieniec zabija męża swojej oblubienicy, przez co zostaje wygnany, a w jego myślach od tej pory istnieje tylko zemsta i chęć powrotu do ukochanej. Dramat rozgrywa się już na początku pierwszego „First Kill”, który jest energetycznym i żywiołowym hitem, zdecydowanie godnym pierwszej pozycji na płycie Amon Amarth: „I am an outcast, all alone. I’m a nomad without home”. Przebojowy refren idzie w parze ze znakomitą melodyjnością riffów i mamy prosty przepis na bardzo fajny kawałek. Podobnie zresztą jest w drugim „Wanderer”, który również zaczyna się bardzo melodyjnie, potrafi porwać i z niebywałą lekkością prowadzi słuchacza do płynnych i rytmicznych ruchów czaszką. Następny jest „On A Sea Of Blood”. Trzeci numer i trzeci hicior. To już po prostu taka norma, że każdy kawałek Amon Amarth musi być zajebisty. Nie inaczej jest z morskim „One Against All”, ale prawdziwa kulminacja nadchodzi wraz z „Raise Your Horns” i następującym po nim „The Way Of Vikings”. Pierwszy jest wręcz hymnem pochwalnym i pieśnią gloryfikującą zwycięstwo odniesione w walce. Oto wznosimy w górę rogi z piwem i śpiewamy radośnie: „Raise your horns! Raise them up to the sky. We will drink to glory tonight”. Jest to uroczyste, podniosłe i takie aż wesołe. Z tego powodu, a także biorąc pod uwagę biesiadny tekst, utwór ten stał się pewnego rodzaju hymnem całego Amon Amarth i wikińskiej braci ich zwolenników. Dużo patosu znajdziemy też w „The Way Of Vikings”. „Faster! Stronger! Fight until your dying breath!” to motto przewodnie tej piosenki, ale trzeba koniecznie dodać, że ubrane jest to w dźwięki wzniosłe i wręcz pompatyczne. Wyszła z tego piękna elegia ku chwale nieustraszonych wojowników. I można powiedzieć, że kolejna, tylko co z tego, skoro jest to też kolejna perełka w tak już przecież bogatej twórczości zespołu.
„At Dawn’S First Light” zaczyna się krótką narracją, nie pierwszą zresztą na płycie, ale oprócz narracji jest tu jeszcze większa niespodzianka. „A Dream That Cannot Be” to moment kiedy bohater dociera wreszcie do swojej wybranki, ale dostaje od niej tak zwanego kosza. Mało nie poszło na noże. Utwór ułożony jest w formie dialogu między tą nieszczęsną parą, a tajemniczą nieznajomą okazuje się być sama Doro Pesh, która niezwykle uatrakcyjnia ten numer i w ogóle całą płytę. Jeden z lepszych, a już na pewno najbardziej charakterystyczny kawałek. Jest świetnie zaśpiewany i z punktem kulminacyjnym w postaci wokalnego duetu jednocześnie.
Zanim to jednak nastąpi jest jeszcze wolny i poważny „One Thousand Burning Arrows”, a także, nie występujący na wszystkich wydaniach, „Vengence Is My Name”. Album kończy „Back On The Northern Shores”, w którym rozgrywa się wielka bitwa, kiedy wojownik powrócił, tak jak przysiągł, żeby dokonać zemsty, a następnie rzuca się w odmęty. Ta historia nie ma happy endu.
Tracklista:
01. First Kill
02. Wanderer
03. On A Sea Of Blood
04. One Against All
05. Raise Your Horns
06. The Way Of Vikings
07. At Dawn's First Light
08. One Thousand Burning Arrows
09. Vengeance Is My Name
10. A Dream That Cannot Be
11. Back On Northern Shores
Wydawca: Metal Blade Records (2016)
Ocena szkolna: 5