Moje alter ego jest dwunastoletnią dziewczynką. Skąd to wiem? Właśnie siedzę obok niej. Letnia noc tętni ciepłym wiatrem, a chłodna trawa łaskocze wnętrza moich dłoni. Ponad nami onieśmiela swoim ogromem nieboskłon z niezliczoną ilością gwiazd. Dziewczynka patrzy z lekko otwartymi ustami w wirujące kolory mgławic, nieposkromione odnogi galaktyk, słońca przyszłych i przeszłych światów. W jej zielonych oczach tańczą ogniki zachwytu. Sam też wpatruję się w fascynujące widowisko, które wyryte głęboko w ludzkiej naturze karze wciąż na nowo czuć nam pierwotną bojaźń przed niepoznanymi tajemnicami wszechświata.
Nieistotne jak rozkroimy materię, jak daleko wyślemy grudki złomu zwane sondami. Dla każdego przyjdzie taki moment, kiedy usiądzie nocą na łące i spojrzy w nieskończoność swojej bezradności i niewiedzy. Tylko ktoś pozbawiony inteligencji i wyobraźni nie odczuje jarzma pokory.
- Zastanawiałeś się kiedyś - zapytała szeptem dziewczynka - po co są gwiazdy?
- Myślę, że są bezinteresownie.
- Bezinteresownie... jakie?
- Po prostu są.
Dziewczynka miała imię. Sam je jej nadałem. Nazywała się Mmm i należało wypowiadać to imię, jakby myślało się o czymś przyjemnym. Mmm lubi swoje imię. Za każdym razem kiedy je wypowiada wydyma dolną wargę i splata za sobą dłonie. Wciąż do końca nie potrafię zrozumieć tego, że właściwie jesteśmy jedną osobą.
- Mmm? Co sądzisz o gwiazdach?
- Gwiazdy są możliwościami - odpowiedziała szeptem, który przy obecnym przedstawieniu był jak najbardziej na miejscu. - Każda gwiazda odpowiada innemu tobie. Każda gwiazda to inna możliwość ciebie.
Wiedziałem, że Mmm ma na wszystko odpowiedź i dlatego pytam ją często, nawet o rzeczy błahe. Nie dociera to do mnie, że odpowiada, ponieważ ja sam znam odpowiedzi na własne pytania.
- Dużo ich. Myślisz, że mógłbym być każdą gwiazdą kolejno?
- Myślę, że już jesteś. Gwiazd jest skończona ilość. Skoro jest ich tyle i więcej ich nie ma, znaczy, że już wszystko się zdarzyło. Gdyby gwiazdy się rodziły...
- Przecież się rodzą - wytężyłem zwoje mózgowe przypominając sobie barwne rysunki z podręczników szkolnych. - Gwiazdy rodzą się i umierają, jak ludzie.
- Wciąż jednak to ta sama materia.
Czasami kiedy zamykam oczy i słucham Mmm odnoszę wrażenie, że obok mnie siedzi nie jedna ale wiele osób. Tylko jak wszystkie pomieściły się w tym drobnym ciele?
- Wszechświat się rozszerza, materii przybywa.
Mmm nie odezwała się. Odchyliła mocniej głowę do tyłu i zamknęła oczy. Teraz miałem wrażenie, że bardziej odczuwa świat niż go obserwuje. Naśladując ją zrobiłem to samo, ale zamiast górnolotnych przeżyć odczułem, że robi się chłodno. Moje alter ego nie marzło i bez względu na temperaturę ubierało się w zieloną, letnią sukienkę. Pasującą zresztą do koloru jej oczu.
- Myślisz, że moglibyśmy zobaczyć gwiazdy z bliska?
- Przecież właśnie to robimy.
- Nie mam na myśli ciebie, mały narcyzie.
Gdyby nie noc zapewne zobaczyłbym lekki dąs, teraz wychwyciłem tylko lekki ruch głowy, podobny do odrzucania kosmyka włosów z czoła. Mmm była mistrzynią ciszy. Obrażając się potrafiła serwować milczące awantury. Nie wiem jak, ale miałem wrażenie, że umiała manipulować natężeniem ciszy, zmuszając mnie wreszcie do kapitulacji i posłuszeństwa. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wygrał jakąś bitwę, a znam się z Mmm już długi czas. Właściwie od urodzenia, ale nasze pierwsze spotkanie miało miejsce dwa lata temu, kiedy to... umarłem. Teraz też nie żyję, chociaż muszę przyznać, że życie to bardzo subiektywne odczucie. Właściwie, gdyby nie pewne oznaki, mógłbym powiedzieć, że żyję nadal. Chociaż nie muszę jeść, przechodzę przez ściany i większość ludzi mnie nie widzi, to nadal mi zimno, moknę na deszczu, a serce w piersi przyśpiesza, gdy się wystraszę, bądź zdenerwuję. Oddychać również oddycham, ale chyba z przyzwyczajenia. Pytałem się Mmm czy pójdę do nieba, czy może piekła, bo tam właśnie kończą samobójcy, ale tylko się roześmiała i zapytała, gdzie wolałbym iść. Wybrałem Ziemię chyba z wygody lub lenistwa. Już ją znam, jestem do niej przyzwyczajony i nie będę dużej tego ukrywał, fajnie jest być niewidzialnym.
- Możemy pójść do dowolnej gwiazdy, jeżeli chcesz - głos dziewczynki był cichy, trochę natchniony. Wiedziałem, że marzy. Często mi się zwierzała ze swoich marzeń.
- Do jakiejkolwiek chcę?
- Tak powiedziałam.
- To chcę do czarnej dziury.
Nie znam nikogo, kto mógłby się oprzeć takiej pokusie. Skoro wierzyć religiom lub przesądom, jako duch jestem nieśmiertelny. Więc co mi zależy? Spełnię marzenie tysięcy naukowców, chociaż nie jestem pewien czy odniosę z tej podróży jakiś pożytek.
- Tylko uprzedzam - Mmm wyciągnęła w moją stronę szczupły palec - rozczarujesz się kosmosem.
- Czemu tak mówisz?
- Widzisz, świat nie jest taki prosty, bądź taki skomplikowany jak widzą go niektórzy. Rzeczy są o wiele... prostsze?
- To jak się tam dostaniemy?
Nie słuchałem jej. Wizja odkrycia jednej z wielkich tajemnic wszechświata podniecała mnie i ekscytowała. Niecierpliwie błądziłem wzrokiem po niebie oczekując przyśpieszenia jak w Gwiezdnych Wojnach. No, dalej, jak się tam dostaniemy? Rakietą z filmów z lat trzydziestych, czy może drabinką zwisającą z nieba?
Mmm położyła obie dłonie na ziemi. Po chwili pojawiło się światło; przedostawało się z wnętrza planety, poprzez zaciśnięte ziarna piasku, kamienie, rozświetlając źdźbła trawy jak światłowody. Niebo zawirowało i zmieniało barwy jak kobieta wybierająca kreację na uroczyste przyjęcie. Odczułem drżenie; wszystko lekko wibrowało, jednak nie potrafiłem odnaleźć źródła. Czyżby Mmm uruchomiła silnik Ziemi i teraz lecimy przez przestrzeń kosmiczną planetą niczym wybita piłeczka golfowa? Czemu nie, wszystko jest możliwe. Wszystko, oczywiście w ramach rozsądku. Zielone światło strzelało zdecydowanymi snopami ku górze, podświetlając klęczącą postać dziewczynki. Nie mogłem odgadnąć o czym myśli i co właściwie robi. Spod półprzymkniętych oczu strzelały zielone błyskawice źrenic; włosy lekko jej falowały, delikatnie głaskane siłą bezwładności. Niebo podzieliło się na prostokąty i teraz każdy z nich pokazywał inną porę dnia. Tysiące słońc wschodziło i gasło za horyzontami, po niebie przetaczały się jowialne głowy księżyców, rozdając nocy garściami swoje srebrne światło. Niezliczone gwiazdy eksplodowały nam nad głowami, kiedy nagle wszytko ucichło. Odczułem zmęczenie, a ciało mi mrowiło. Mmm siedziała spokojnie patrząc w niebo. Było czarne.
Nie, nie było czarne. Czułem, że patrząc w nie, tracę wzrok, miałem wrażenie nieobecności moich własnych oczu. Przerażało mnie to i fascynowało jednocześnie.
- Czy to czarna dziura? - Zapytałem pokazując do góry palcem i nagle zdałem sobie sprawę, że przestaję go czuć. Jakkolwiek bym nie chciał teraz opowiedzieć o tym zjawisku, które wisiało nam nad głowami, słowa wylatywały z pamięci, myśli plątały się i coś we mnie znikało.
- Tak. Jesteśmy po jej drugiej stronie.
Dziwne, wszystko tutaj wygląda dokładnie tak jak w miejscu w którym siedzieliśmy na Ziemi. Te same wzgórza, las... wtedy zauważyłem znaczącą różnicę. Gdziekolwiek spojrzałem, krajobraz nie trwał dłużej niż ułamek sekundy. Kiedy tylko zogniskowałem spojrzenie, natychmiast zmieniał się w coś innego. Wyrastały domy, miasta, nad nimi przelewała się ogromna fala, aby natychmiast zginąć w spragnionych piaskach pustyni. Nad nami pulsowała Ślepota, wokół nas szalały zmienne formy. Zakręciło mi się w głowie.
- Więc tak wygląda czarna dziura? - Zapytałem, nie wiedząc czy bardziej jestem rozczarowany, czy zaniepokojony.
- Możliwe. Chyba tak. A co widzisz?
- Co widzę? Wszystko i nic. Wszystko się zmienia, przelewa, zresztą sama zobacz.
- Ja tam widzę noc i łąkę na której siedzieliśmy na Ziemi.
- I nic się nie zmienia?
- A co ma się zmieniać. Widocznie nie mam żadnych wyobrażeń na temat czarnej dziury.
- To dziecko ma rację.
Obcy głos uderzył mnie jak obuch. Obok nas stał wysoki mężczyzna o surowej i posępnej twarzy. Jego rysy zdawały się zlewać w jedno z pionowymi fałdami tuniki którą miał na sobie. Długie włosy opadały mu na ramiona, a poszczególne kosmyki splecione były w cienkie warkoczyki.
- Wkroczyliście na moje ziemie. Przedstawię się więc, po czym będę oczekiwał tego samego od was. Alik Maazek.
Podniosłem się z ziemi otrzepując nogawki. Wyciągnąłem rękę i wymieniłem swoje imię i nazwisko. Mmm zrobiła to samo, poprzestając oczywiście tylko na imieniu.
- Nieczęsto mam tutaj gości, ale cieszę się zawsze jak kogoś spotkam.
Szliśmy za mężczyzną, a krajobrazy powoli uspakajały się. Przyroda zaczynała się krystalizować i przybierać spójny charakter. Po jakimś czasie przestrzeń zaroiła się od przedstawicieli drobnej fauny. Mmm z zainteresowaniem śledziła każdy niezwykły okaz owada. Jeden wyglądał jak żuk tyle, że miał ludzką twarz. Płazy podobne do żab, latały razem z motylopodobnymi myszkami. Poplątanie z pomieszaniem.
- Czy właśnie tak wyobraża sobie pan inny świat? - Zapytał mnie Alik Maazek i uśmiechnął się. To był piękny uśmiech. Inaczej nie umiem go opisać. Poczułem, jakbym znał tego człowieka od zawsze i on znał mnie, wszystko o mnie wiedział.
- Nie rozumiem. Patrzę i...
- Tutaj wszystko jest tym, czym pan chce żeby było.
- Czyli... to jest nieprawdziwe?
- Jeżeli pragnie pan nieprawdziwych rzeczy to... tak.
Popatrzyłem na Mmm która głaskała małego pieska z nogami konika polnego.
- Chciałbym zobaczyć jak wygląda ten świat na prawdę.
Maazek zatrzymał się i podrapał po głowie. Pokręcił głową i coś do siebie powiedział. Machnął ręką żebyśmy szli za nim dalej.
- Oczywiście jest taka legenda o tym, że wszystko ma jeden wygląd i jedną formę ale to bajka. Tak przynajmniej mi się zdaje. Wszystko na co patrzymy istnieje naprawdę, ale przybiera wygląd taki, jaki chcemy. Teraz idziemy w trójkę i nasze wyobrażenia mieszają się w jedno. Gdy dojdziemy do miasta, zobaczycie zapewne grupową wizję tego świata. Stabilną, nie lubiącą zmian. Ale gdy znowu będziecie sami...
Mężczyzna machnął ręką. Reszta drogi minęła nam w milczeniu i tylko Mmm od czasu do czasu wybiegała naprzód goniąc jakieś dziwne stworzenie, bądź próbując zerwać przedziwnej urody kwiat.
Miasto do którego zaprowadzi nas Alik Maazek przerosło moje oczekiwania. Monumentalne budowle w kształcie klepsydr, zwężające się w połowie strzelały ponad chmury. Pomiędzy nimi jak pajęczyna rozpięte były liny dla kolejek, których drobne i niewyraźne cienie przemykały nam nad głowami z ogromną prędkością. Ulice zbudowane były z metalowych płyt metr na metr, a każda zdobiona była innym, wyciętym na powierzchni rysunkiem. Ludzie w różnym wieku, nosili kolorowe stroje, często na podstawie figur geometrycznych i wyglądali jak futurystyczne wizje przyszłości malarzy początku dwudziestego wieku. Oczywiście moją uwagę przykuły stroje kobiet, które odważnie eksponowały biust i pozostałe wdzięki. Mężczyźni byli trochę bardziej ubrani, jednak nierzadko zdarzały się kreacje obnażające ich męskość. Na ich tle Alik Maazek wyglądał zupełnie normalnie. Na Mmm ludzie nie robili większego wrażenia, ale zauważyłem jak usilnie próbuje nie zwracać uwagi na goliznę. Po jakimś czasie miała czerwone czubki uszu i delikatnie zaróżowione policzki.
Nie dziwię się jej, ja w wieku dwunastu lat umarłbym na miejscu, gdybym zobaczył coś takiego. Teraz jedynie przemykaliśmy kryjąc swoje zakłopotanie, oglądając budynki, czasami uważniej studiując płyty chodnikowe.
- Dokąd idziemy? - Zapytałem naszego przewodnika, który przestał zwracać na nas uwagę, jak tylko przekroczyliśmy progi miasta. Dosłownie progi, ponieważ miasto wyglądało jakby wyrosło wprost z łąki. Otoczone było wysokim na pół metra murkiem, który był granicą pomiędzy niezwykłą przyrodą, a surrealistycznym miastem. Obok nas zatrzymała się ze świstem kolejka linowa, z której w pośpiechu wysypała się gromadka ludzi, a kolejna gromadka zajęła ich poprzednie miejsce. Drzwi kolejki zasunęły się i za sprawą nie widzialnej dla mnie siły, wagonik z zadziwiającą lekkością rozpoczął wspinaczkę po masywnej linie.
- Idziemy do mojego domu - Alik Maazek odwrócił się w naszą stronę, a jego twarz wyrażała ten sam rodzaj posępnej surowości, co na początku naszego spotkania. - Ugoszczę was i zastanowimy się co dalej. Czy teraz dostrzegacie już to co wszyscy?
- Trochę to dziwne - odezwała się Mmm i usłyszałem w jej głosie zażenowanie.
- Nie spodziewałem się zastać czegoś takiego w...
Czarnej dziurze? Wciąż nie miałem pewności, że znajdujemy się we właściwym miejscu. Może Mmm pomyliła się i wylądowaliśmy w jakiejś szalonej krainie czarów, lub innych niezwykłości.
- Nie jesteście chyba zawiedzeni? - Alik Maazek wyrównał do nas i teraz szedł obok Mmm. Spoglądałem na niego z nieufnością, odczuwając kolejną fale troski o dziewczynkę. Od czasu kiedy ją spotkałem, miewałem takie napady lęku, chociaż nigdy nie była w niebezpieczeństwie i w głębi serca wiedziałem, że nic jej nie grozi. Mimo wszytko złapałem ją za rękę i przyciągnąłem bliżej do siebie. Spojrzała na mnie pytająco, ale nie zaprotestowała; widocznie i ona nie czuła się zbyt pewnie.
- W moim świecie - odpowiedziałem - o czarnych dziurach krąży wiele opowieści. Naukowcy wciąż zachodzą w głowę jak są skonstruowane, jak działają i po co są.
- Rozumiem, ale muszę was zmartwić. Nie jesteśmy w czarnej dziurze. Jesteśmy dokładnie po drugiej jej stronie.
Oczywiście miało to dla mnie taki sam sens, jak stroje mijanych przechodniów. Co za różnica, dziura czy nie, przecież i tak byłem martwy... Ścisnąłem Mmm za rękę i nachyliłem się do jej ucha.
- Właściwie... to jak oni nas widzą? Czy nie powinniśmy być dla nich duchami.
- Skądże - wyszeptała dziewczynka - oni też są duchami. W takim sensie, że to zaświaty mieszkańców czarnej dziury.
Naturalnie, ani przez chwilę w to nie wątpiłem. Dlaczego mieszkańcy czarnej dziury mieli by nie mieć własnych zaświatów? Skoro już mieszkają w tak niepewnym i dziwnym miejscu we wszechświecie, to okrucieństwem by było odbierać im ten jedyny przywilej.
- Niestety do samej czarnej dziury nie mamy wstępu - ciągnęła Mmm - ponieważ nie mogą tam wchodzić byty duchowe. Mogą przez nią przechodzić, co też uczyniliśmy. Zatrzymaliśmy się w pierwszym napotkanym miejscu nie objętym Wyjątkami do Ustawy Śmierci.
- Ustawy Śmierci?
- Uniwersalnego prawa zmarłych mówiących o tym, że dusza może przebywać wszędzie gdzie chce i kiedy chce. Otóż czarna dziura jest specyficznym wyjątkiem.
- Dlaczego?
- Podobno polityka zaświatów jest mocno... jak to powiedzieć...
- Nacjonalistyczna?
- A co to znaczy?
- Nie lubimy ich bo nie są nami.
- No właśnie. Nie lubimy materii bo jesteśmy energią. W czarnej dziurze mieszkają ciała, a tutaj dusze. Dzięki temu...
Odpłynąłem myślami. Ani przez moment nie wątpiłem w wiedzę Mmm. Właściwie skąd ona to wiedziała? Skąd ja to wiedziałem? Właściwie oboje?
- Możecie skończyć szeptać. Jesteśmy na miejscu - Alin Maazek zatrzymał się w miejscu tak nagle, że Mmm wpadła na niego. Staliśmy przed białym sześcianem, wysokim na trzy piętra, który nie miał ani drzwi ani okien. W pobliżu znajdowało się wiele podobnych zabudowań, chociaż w rożnym rozmiarze i kolorze. Monumenty klepsydr zostawiliśmy jakiś czas z tyłu. Widocznie to było osiedle zwykłych domków, o ile to porównanie ze światem jaki znam, ma tutaj jakikolwiek sens.
Budynek był oślepiająco biały, a jego powierzchnia gładka i zimna w dotyku jak szkło. Nasz gospodarz podszedł do ściany i przyłożył do niej dłoń. W powierzchni zarysował się owal jego wysokości, lekko cofnął do wnętrza i odjechał na bok. Weszliśmy do środka. Drzwi łagodnie zasunęły się za nami. Mieszkanie Alika Maazeka sprawiało wrażenie przytulnego. Wypełniało je łagodne, ciepłe światło, chociaż jego źródła nie zauważyłem. Meble zrobione były z tego samego materiału co ściany, sufit i podłoga i wyglądały jak by z nich wyrosły. W dotyku materiał ten przypominał zamsz, ale był niezwykle ciepły i miękko ustępował naciskowi. Mmm puściła moją rękę i ruszyła w ostrożny, ale przepełniony ciekawością rekonesans. W owalnych drzwiach, jakie prowadziły z wnętrza pokoju w głąb domu, pojawiła się kobieta. Mogła być w wieku Alika. Jej twarz i ciało pokrywała siatka zmarszczek, chociaż jej figura zachowała niezwykłą linię. Była całkowicie naga. Jedynie na szyi i nadgarstkach założyła grube, metalowe obręcze. Jej twarz była przeciwieństwem Alika Maazeka. Łagodne śmiejące się oczy ułożone były w delikatne łuki, a usta miały wyraz jak by chciały powiedzieć rzecz zarówno dobroduszną i prześmiewczą. Założyła ręce na piersiach i opierając się o łuk futryny zapytała:
- Cóż za miłych gości sprowadzasz mi mężu?
- To moja żona, Donata Maazek - odpowiedział mężczyzna z powagą wskazując kobietę i lekko pochylając się w ukłonie. - To są zaś przybysze zza Bramy, których znalazłem, kiedy zagubieni w zmiennej rzeczywistości naszego świa...
- Proszę, wejdźcie - Donata przerwała w pół słowa mężowi i zgrabnym gestem zaprosiła nas do następnego pokoju.
Usiedliśmy na wygodnej kanapie. Przed nami w zamszowej ławie wyłoniły się filiżanki wraz z podstawkami.
- Zaraz mąż przyniesie poczęstunek - Donata spojrzała wymownie na Alika, który westchnął i wyszedł z pokoju - a tym czasem pozwólcie, że zasypię was pytaniami. Jestem taka ciekawa wielu rzeczy.
Mmm popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się. Odpowiedziałem jej tym samym, poddając się miłej atmosferze mieszkania Maazeków.
Straciłem poczucie czasu. Donata pytała i potrafiła słuchać jak nikt inny. Wciąż nie mogłem przezwyciężyć nieśmiałości związanej z jej nagością, tym bardziej, że w przedziwny sposób wiek dodawał jej seksapilu. Bystre, zalotne spojrzenie, wciąż imponująco krągłe piersi i ten szczególny rodzaj bycia, trochę "ponad" sprawiały, że Donata mogła by konkurować z o wiele młodszymi od niej kobietami.
- Ziemia, Ziemia... to planeta o której opowiadaliście, wciąż daje mi wiele do myślenia. Mówicie, że na niej nic się nie zmienia, przynajmniej nie tak łatwo jak u nas. Chciałabym kiedyś móc zobaczyć waszą planetę.
- Skoro my się tutaj dostaliśmy, to może istnieje jakaś możliwość żebyś i ty... - owszem, w trakcie rozmowy porzuciliśmy formy grzecznościowe - ...mogła odwiedzić Ziemię.
- Wciąż nie daje mi spokoju to, że przez pół dnia jest ciemno, a przez pół jasno. To takie niesamowite.
- Donato, powiedz mi proszę, czemu... nie wiem jak to powiedzieć... tak skąpo się ubieracie?
- Co masz na myśli? Przecież jestem ubrana - dotknęła grubej metalowej obręczy na swojej szyi.
- Jednak Alik nosi ubranie zakrywające o wiele więcej...
- W ogóle się tym nie kłopocz. Mój mąż pochodzi z terenów położonych najbliżej czarnej dziury. Tam ludzie wyglądają znacznie inaczej niż to się przyjęło... chcę powiedzieć, że Alika niewiele jest pod ubraniem.
Na te słowa w salonie pojawił się Alik, niosąc kwadratowe pudełko, z którego nalewał nam do filiżanek parujący, słodkawy napój. W smaku przypominał kawę, o zdecydowanym korzennym aromacie. Posępnie, w milczeniu napełnił filiżanki i pośpiesznym krokiem wyszedł z pokoju. Donata odprowadziła go rozbawionym wzrokiem.
- Od dawna jesteście razem?
- Od dawna. Szczerze mówiąc, nie pamiętam czasów, kiedy nie byliśmy razem. A jak z wami moi drodzy? Jesteście małżeństwem?
Gdybym miał w ustach napój, pewnie plunął bym nim przed siebie.
- Chodzi ci o mnie i Mmm? Nie! To jest moja... nie jesteśmy... nie moglibyśmy w żaden sposób...
- Nie interesują mnie mężczyźni - odpowiedziała Mmm która do tej pory milczała - jestem samotna z wyboru.
Rozbawiła mnie trochę uwaga Mmm.
- Nasze relacje, są nieco bardziej skomplikowane. - Odpowiedziałem już spokojniej patrząc jak Mmm dmucha w parującą filiżankę.
- Jesteśmy tą samą osobą - skwitowała Mmm i upiła łyczek gorącego naparu.
Donata przyglądała się nam z niekrytą fascynacją, chociaż do końca nie mogłem odgadnąć o czym myśli.
- Cóż, sądząc po twojej reakcji, związek z kimś tak młodym, musi być u was rzeczą niespotykaną. Rozumiem, że bycie tą samą osobą zakłada wasze pokrewieństwo.
- Nie do końca. Nie do końca sam to rozumiem. Mmm to część mnie, tak jak pamięć to część tożsamości.
- Mamy wspólną duszę, wspomnienia, ale różne osobowości.
- Rozdwojenie osobowości? - Donata poprawiła bransolety na nadgarstkach.
- W żaden sposób, ja to ja, a Mmm to Mmm tylko, że jesteśmy tym samym bytem.
- Jesteście różnymi możliwościami tego samego bytu?'
- Nie - odpowiedziała Mmm i poprawiła sukienkę - jesteśmy tą samą osobą. Ja to on i odwrotnie. Kochasz swojego męża?
- Tak, bardzo.
- Więc dobrze wiesz, że nie ma takiej rzeczy która mogła by udowodnić to uczucie, ani słów, które mogłyby je wytłumaczyć.
Moja Mmm, zawsze otwierała swoją skarbnicę ripost w odpowiednim momencie. Donata chyba nam nie uwierzyła, ale nie dała tego po sobie poznać. Resztę czasu spędziliśmy na niezobowiązujących rozmowach, po czym pożegnaliśmy się serdecznie i opuściliśmy dom Maazeków.
- Wciąż nie rozumiem Mmm tego, kim jesteśmy.
- Nie musisz rozumieć. Rozumienie nie zmienia naszego istnienia.
- Mylisz się, rozumienie to podstawa wszelkiej zmiany.
Dziewczynka zamyśliła się i zatrzepotała rzęsami, których cienie zadrżały na jej policzkach, niczym skrzydła motyla.
- Jeżeli poznasz wszystkie możliwości, to czy "teraz" będzie bardziej?
- Jeżeli poznam wszystkie możliwości, to nie będzie żadnego "teraz".
- Jeżeli zrozumiesz nas, stracisz mnie bezpowrotnie. Nie opuszczę cię, ale to ty przestaniesz mnie widzieć, słyszeć, czuć. Im bardziej zbliżasz się do poznania mnie i siebie, tym bardziej będziemy się oddalać. Czy wiesz dlaczego?
Zaskoczyło mnie to co usłyszałem. Nie wiedziałem co odpowiedzieć.
- Ktoś kto zna wszystko niczego się już nie nauczy. Jeżeli poznasz mnie, poznasz siebie, stracisz...
- Stracę dziecko.
Chyba zaczynałem rozumieć. Zresztą nie drążyłem dalej tematu, bo Mmm zaczęła płakać. Duże krople łez opadały ciężko na ziemię, a każda z nich pozostawiała gorący ślad w moim sercu, ranę która nigdy się nie zabliźni. Przytuliłem ją, czując kruchość jej ciała, delikatny zapach włosów. Powoli uspakajała się.
- Obiecuję Ci Mmm - szepnąłem tak cicho, że nie wiem czy usłyszała - nigdy nie rozumieć, nie znać i nie umieć świata. Chcę ciebie już na zawsze.
Siedzieliśmy na łące, a ponad nami świeciły gwiazdy. Czarna otchłań nieba porozdzierana jarzącymi się mgławicami, niespokojnymi gwiazdami i tętniącą tajemnicą. Mmm patrzyła na tą niemą dramę nieboskłonów, a w jej źrenicach odbijały się tęsknie dalekie światy.
- To gdzie teraz?
- Tam - wskazała palcem tylko jej znany kierunek. Przytaknąłem i poczułem, że jestem szczęśliwy.