Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Alice In Chains - Dirt

Gdyby ktoś mi kazał wybrać krążek, przez który najciężej było m przebrnąć, to wybór padłby chyba właśnie na "Dirt". Spośród wszelkich klasycznych już pozycji dla gatunku to chyba właśnie ten album posiadał najbardziej dekadencki i klaustrofobiczny klimat. Z całym szacunkiem do zespołów pokroju Pearl Jam, Soundgarden czy Mother Love Bone, ale to właśnie zespół Cantrella tworzył najbardziej charakterystyczną muzykę.
"Dirt" w dużej mierze jest małą wycieczką przez przemyślenia osoby walczącej z nałogiem narkotykowym oraz o konsekwencjach takiego stylu życia. Warstwa tekstów, bardzo głęboka swoją drogą, nosi piętno Layne'a Staley'a, który z tym problemem się borykał do końca swojego życia, przegrywając w efekcie walkę. Różnorodność muzyczna tego krążka zachwyca w każdym calu – mimo to nie mamy wątpliwości, że takie dźwięki grać może tylko jeden zespół. To też jest fenomen tego wydawnictwa - żadnych zapożyczeń. Na początek dostajemy krótki, mocny i szybki "Them Bones" z fajną solówką Cantrella i chorymi melodiami wyśpiewywanymi przez Staley'a. Kolejny "Damn That River" jest również ciężki, ale nieco wolniejszy. Schody zaczynają się od "Rain When I Die" - to zdecydowanie jeden z mocniejszych i bardziej chwytliwych numerów, ale z drugiej strony pojawiają się w nim nastroje totalnie depresyjne, a melodie brzmią jakby muzycy byli naćpani. "Sickman" to bardzo dziwny numer, z absurdalnie chorym tekstem autorstwa Staley'a, który przypomina bardziej doznania osoby będącej pod wpływem narkotyków - tekst bez składu i ładu, podobnie jak i sama muzyka - ale całość rewelacyjna. "Rooster" to mała odskocznia - delikatna ballada, o ojcu jednego z muzyków, których dzielnie walczył w Wietnamie. Kolejne pięć utworów tworzy jakby historię i upadek osoby uzależnionej. "Junkhead" i "Godsmack" są jednak jedynie wprowadzeniem do prawdziwych perełek. Utwór tytułowy jest ociężały, brudny, a sposób śpiewu Staley'a jest po prostu genialny. Podobnie jest z samym tekstem, który opisuje totalny upadek jednostki oraz skrajne uzależnienie. "Hate To Feel" dla odmiany ma dosyć specyficzną melodię i rytmikę, choć nie jest taki mroczny i dołujący jak poprzedniczka. Historię zamyka "Angry Chair" - utwór bardzo mroczny, oniryczny, ale z bardzo optymistycznym refrenem – kolejny bardzo mocny punkt płyty. Na zakończenie dostajemy piękną balladę "Down In A Hole” oraz absolutny majstersztyk w postaci "Would?".

Nie mam wątpliwości, że "Dirt" to jeden z najważniejszych, najlepszych, najciekawszych, a zarazem najtrudniejszych albumów poprzedniej dekady. Dostaliśmy muzykę inteligentną, mającą działać na nas empatycznie. Wydawać by się mogło, że każdy dźwięk, nawet ten z pozoru przypadkowy, jest nieodzownym elementem całości. Do tego każdy z muzyków ma w zasadzie swój styl gry (choć nie da się ukryć, że oczy zwrócone są na Jerry Cantrell'a oraz Layne'a Staley'a) co jedynie podkreśla oryginalność tej muzyki. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jest to najambitniejszy krążek w gatunku. Zapewne nie każdy przebrnie przez te dźwięki, ale na pewno warto się z nimi zapoznać.

Wydawca: Sony Records (1992)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły