W warzywniaku, niedaleko pracy, późnym popołudniem poszukiwałam zielonych szparagów. Na próżno. Nikt ich tu nie widział, nikt ich nie sprowadza, nie ma i nie będzie bo... „ludzie nie kupują”. Cholera, pomyślałam, smaczniejsze to to, nie trzeba tyle obierać, bo mniej łykowate, a takie nieosiągalne. A ludzie nie kupują, bo sądzą, że to białe szparagi, tyle, że zzieleniałe, bo nie w porę zebrane. W ten oto trywialny sposób powszechne przekonania zmusiły mnie do zmiany planów obiadowo-kolacyjnych.
Cóż, tak bywa, gdy o dobrze zaopatrzonym straganie na targowisku, z racji godzin pracy, należy zapomnieć.
Masowe gusta decydują także we wszelkiego rodzaju konkursach. Czy to durny teleturniej (czymś w końcu weekendowo-letnią ramówkę trzeba zapchać, a że widz „nawet ogląda”, to po co się starać) czy wybory miss, dajmy na to, wielkopolski. No i tu pochwała oryginalności, bo nie ma to jak solarniana opalenizna, naturalnie tlenione blond włoski i chudzizna większa od mojej. Słowem: „natura w każdym calu”... jakiej naśladowczyń pełno w klubach i na ulicach.
O kalifornizacji potrzeb i gustów napisano niejedną książkę i nawet piosenki Red Hot'ów się to zjawisko doczekało, ale masówka poza fascynacją, budzi przede wszystkim mój wstręt. Pochwała wszystkiego co tanie, powszechnie dostępne, o powtarzalnym standardzie, lubiane przez ogół. „Nuda, nic się nie dzieje...”. Bleee...
Póki co, nikt mnie nie zmusza do
oglądania tych „konkursowych piękności”. Na szczęście.
Jednak na miejscu facetów zaczęła bym się martwić, bo
będzie jak ze szparagami. ;)