Kiedy zaczyna się październik, człowieka dopada głód, ulubione kawałki są ograne przez całe wakacje i człowiek nie ma czego słuchać. No i zaczyna szukać i znajduje... Pytanie czy trafnie?
Jest to dosyć dziwna płyta. Słucha się jej z przyjemnością, pełno w niej melodii, magii itp itd. Tak jakby to nazwać gothic metalowo (mówiłam już, że nie lubię używać tego terminu?), no właśnie i tu jest mały problem, bo album nie jest jakąś nightwisho-withintemptationowo-tristaniowo- theatreoftragedinową (o matko) papką. Może i momentami jest straszliwie banalny, ale z drugiej strony chce się go słuchać. Teksty stoją na dosyć niskim poziomie, (ja go kocham, on mnie nie, oł jeee, oł jeee) ewentualnie piękne jednorożce biegają po łąkach usłanych kwiatkami (tutaj odrobinę przesadzam). To jednak nie zraża, płytka jest przebojowa, w sam raz na zapuszczenie przy czytaniu jakiejś dobrej książki, przy babskim spotkaniu przy kawce, przy sprzątaniu itp. Żeby sobie usiąść i po prostu słuchać, to raczej nie ma szans, można sie tym szybko znudzić. Budzi sprzeczne uczucia, z jednej strony wszystko pięknie, muzyczka cudna, z drugiej strony banalność. O tej płycie jednak szybko się zapomni, to jest niemalże pewne, ale kto wie kto wie...Ocena: 6/10 (po burzy mózgu)
Wydawca: Inside Out Records (2005)