Za sprawą "Anno Domini High Definition" warszawski Riverside rozpoczyna nowy rozdział w swojej twórczości. W zasadzie po zakończeniu muzycznej trylogii nie było wiadomo czego się spodziewać po Riverside. Zresztą, każdy poprzedni album prezentował inne oblicze zespołu, choć odnosiłem wrażenie, każde następne wydawnictwo traci na poziomie. Obawiałem się, czy oby muzycy Riverside nie zabrną w kozi róg, czy znajdą pomysł na nowe oblicze. Chyba niepotrzebnie się martwiłem, bo takowy znaleźli. Pytanie tylko czy dostałem to co chciałem.
Pięć utworów i dokładnie 44 minuty i 44 sekundy - dzieło przypadku czy zabieg celowy? Nie wiem i nie planuję wnikać. Wiem tylko tyle, że tym razem głównym źródłem inspiracji tego kwartetu był nie kto inny tylko Dream Theater. "Anno Domini High Definition" (zapewne skrót ADHD też nie jest przypadkowy) prezentuje nowe wcielenie Riveside - zespołu posiadającego bardzo dobry warsztat instrumentalny i potrafiącego sprowadzić progmetal do dynamicznych, zaawansowanych instrumentalnie kawałków. Nie da się ukryć, że dostaliśmy najcięższy, najbardziej techniczny i dynamiczny materiał tej formacji.W tym momencie powinienem piać z zachwytu, gdyż taki progmetal lubię - pokazujący świetny warsztat, a zarazem nieprzekombinowany, wyważony kompozycyjnie. Niby wszystkiego jest tutaj dużo, niby zespół gra intensywnie, ale wszystko zostało zgrabnie pozaszywane, a poszczególne partie się wybornie uzupełniają. Szczególne słowa uznania należą się za umiejętne wkomponowanie klawiszy, które z jednej strony osaczają słuchacza, a z drugiej nigdy nie starają się być instrumentem pierwszoplanowym.
Piać z zachwytu jednak nie będę, a mam ku temu dwa powody. Dawno już bowiem nie słyszałem tak wyrachowanego, wykalkulowanego albumu, w którym kompozytorska finezja została podporządkowana zsynchronizowaniu popisów czwórki muzyków. Niestety - panom z Riverside jeszcze trochę brakuje do umiejętności instrumentalnych Portnoya & Co., a i Meshuggah potrafi stworzyć piękniejszą bestię o stalowym serduszku. To co wynika z wyrachowania "ADHD" to niestety totalny brak charakteru w tych utworach. Cały album jest bardzo równy, ale nawet mój fawory "Egoist Hedonist" nie wytrzymuje porównań z najlepszymi utworami z poprzednich wydawnictw.
Za sprawą "ADHD" Riverside zabiło najważniejszy swój atut - klimat. Tutaj go zwyczajnie nie ma. Mam wrażenie, że ten materiał został "utechniczniony' na siłę i nie doszukałem się w tym krzty fantazji. Również melodie nie należą do najbardziej chwytliwych, co tym bardziej czyni to wydawnictwo mniej interesującym. Prawdę mówiąc z każdym kolejnym odsłuchem towarzyszy mi mniejszy entuzjazm, a to chyba nie jest cecha dobrego albumu.
Mam świadomość tego, że muzycy spędzili wiele czasu i włożyli w to wydawnictwo dużo pracy. Szkoda tylko, że ten trud został przelany na słuchacza, bo moje rozczarowanie systematycznie rośnie.
Tracklista:
01. Hyperactive
02. Driven To Destruction
03. Egoist Hedonist
04. Left Out
05. Hybrid Times
Wydawca: Mystic Productions (2009)
Ignor : Neuma, Kobong też niczego sobie :)
sakic666 : Dzięki, zabieram się za słuchanie. Chodzi mi o to, że nie znam wielu po...
Harlequin : prosze: Lux Occulta, Decapitated, Violent Dirge. A co ? Polacy to graja j...