Mimo wszystko nie jest źle - nie jestem głodny, nie przeziębiłem się ani nie złapałem kataru a za to okrzepłem i schudłem. Teraz wygladam prawie jak rowerzysta-sportowiec - fajne umięsnione nogi, szczupły i opalony. Szkoda ze moja kobieta nie może mnie teraz zobaczyć. Coraz częściej o niej myślę, ale, co mnie przeraza, zaczynam zapominać rysy jej twarzy, zapach, dźwięk głosu. Moje wspomnienia bledną z każdym przejechanym kilometrem. Tak jakby ktos próbował wykraść przeszłośc z mojej pamięci. Nawet wiem jak się ten ktoś nazywa - jest to zmęczenie. Z jednej strony pomaga mi ono aby nie oszaleć - jak się zmęczę to nie nie jestem w stanie nad tym wszystkim mysleć, a z drugiej powoduje że zmieniam się w kogos podobnego do nakręcanego automatu, który wykonuje codziennie te same czynności nie troskając się o ich znaczenie.
O tym, ze jestem człowiekiem przekonuja mnie wyłacznie sny, w których słyszę głosy moich dawnych znajomych, widze wokół siebie ich twarze, rozmawiam z nimi, kłócę się, przed czymś uciekam. Sen w którym słyszałem głos przyzywający mnie do siebie także się powtarza - ale bardzo nieregularnie i rzadko. Widocznie w jakiś sposób stracił siłę oddziaływania. Myślę ze jego pojawienie było wynikiem stresu który przeżywałem w pierwszych dniach wielkiego zniknięcia - po prostu nie umiałem wtedy dopuścić do siebie myśli ze oprócz mnie nie pozostał już nikt inny - i wygenerowałem w swoim umysle wizję człowieka który na mnie czeka. W chwili obecnej mój stan psychiczny jest na tyle stabilny że ta bajeczka stała się zbędna.
Wraz z zanikaniem snu straciłem cel którym się do tej pory kierowałem - odnaleźc tego drugiego. Nie wiem czym można byłoby go zastąpić, wszystko wydaje mi się bez sensu i pozbawione znaczenia. Myślę ze tak może zaczynać się śmierć umysłu - przez zatracenie celu i punktu oporu. Może właśnie zaczynam wariować i nic o tym nie wiem, ani się nie domyślam. Zresztą -mogę być i wariatem - teraz to i tak nikomu nie przeszkadza.