Czasem chyba trzeba zrozumieć potrzebę muzyków, aby eksperymentować. Nie każdy potrafi zrozumieć cel takiego działania a odskocznia od tego do czego zespół przez lata przyzwyczaił jest wielce krytykowana. Takie albumy jak "Renewal", "Outcast", "Cause Of Conflict" czy "Endorama" prezentowały inne oblicze Kreatora - to nie był zespół, który znaliśmy z tego agresywnego thrashowego oblicza. Były to albumy inne, ale niekoniecznie złe (no, może oprócz "Endoramy").
No właśnie - dla wielu "Endorama" była końcem, żałosnym końcem tej zasłużonej formacji. raczej mało kto się spodziewał takiego powrotu. Muzycy chyba uświadomili sobie, że bezsensownie jest dalej eksperymentować i spróbowali powrócić do grania tego, co potrafia najlepiej - czyli siarczystego, jadowitego thrashu. "Violent Revolution" nie przynosi rewolucji, a raczej jest udanym odświeżeniem klimatów "Coma Of Souls". Od pierwszych dźwięków "Reconquering The Throne" słychać chęć gry - jest czad, jest dynamizm, jest agresja - jest dokładnie tak jak za dawnych lat. Słychać odrobinę rutyniarstwa, dlatego krążek ten jawi się jako bardziej wyważony, mniej niechlujny i odrobinę mniej spontaniczny niż wczesne dokonania zespołu, ale nie możemy mówić o rzemieślnictwie. Jedyną rzeczą, której brakuje mi tutaj to tych kosmicznych pojedynków solowych Blackfire/Petrozza. Choć Yli-Sirnio jest dobrym gitarzystą, to jednak brakuje mi tutaj tej nonszalancji i pomysłowości Blackfire'a."Violent Revolution" choć jest swoistym odgrzewanym kotletem jest bardzo udanym powrotem, może nawet bardziej udanym niż oczekiwano. Bez wątpienia jest to jedno z najlepszych wydawnictw grupy, a jesli weźmie się pod uwagę fakt, że od dobrej póltora dekady thrash jest w defensywie, to możemy mówić o jednym z najlepszych albumów thrashmetalowych ostatnich lat.
Wydawca: SPV Records (2001)