Wojna. Piekielna zagłada. Tony żelastwa uderzają o ziemię i rozrywają się w śmiertelnych wybuchach. W zasnutym kurzem i czarnymi dymami powietrzu świszczą kule i rozpylają się trujące gazy. Huk jest potworny. Hałas miażdży, przytłacza do ziemi i rozrywa bębenki lawiną niszczycielskiego black/death metalu. Eksterminacja jest totalna. A wszystko to na „Storm Of Steel” – debiutanckim EP warszawskiego Coffinwood.
Wszystkiego jest dużo, wszystko dzieje się na raz, przytłacza intensywnością, masakruje natężeniem i prowadzi ku niechybnej zgubie. Skomasowany atak odbywa się jednocześnie na całej linii frontu i wszystkimi rodzajami broni, także tej propagandowej. Zaczyna się marszem wojska i pojedynczymi uderzeniami werbla, a potem następuje natarcie. Rusza gitarowa piechota, pełną parą pracują perkusyjne karabiny maszynowe, dużą rolę odgrywa druzgocząca pancerna dywizja basowa, a dzieła destrukcji dopełniają wściekłe wokalne naloty: „Die motherfucker, die!” Jest w tym wściekłość, jest obłęd i bitewny amok. W pewnym momencie robi się trochę wolniej. Pęd na chwilę zostaje wstrzymany na dobicie ukrywających się rannych, ale ostaje się spalona ziemia i kikuty drzew. Dwie sekundy przerwy przed drugim „La Fin D’une Belle Epoque” są jak życiodajny oddech. Wychylamy głowę ze szczeliny żeby zaczerpnąć brudne powietrze, a już za moment wszystko zaczyna się od nowa. Ktoś coś mówi po niemiecku, następuje przeładowanie broni, ułamek sekundy wstrzymania, chlaszcze bas i…jazdaaaa!!! Jaki to jest szał! Cały numer jest po prostu doskonały. Muzycznie, wokalnie, ze świetnym basem i te niemieckie wstawki. Cóż za apokalipsa. Następny „Storm Of Steel” jest tak samo dobry i przedstawia jej kolejną odsłonę.
W ogóle cała EPka przepełniona jest tymi dodatkami. Co i rusz odgłosy wojny, wystrzały, wybuchy, ale i te głosy, przemówienia. Wszystko to jest idealnie wkomponowane w muzykę i wplecione w akcję. Wszystko stanowi o całości przekazu, robi otoczkę i powoduje dodatkowe ciarki na plecach. Tak jak angielskojęzyczny propagandowy filmik wychwalający zalety broni chemicznej, który jest wstępem do „Mustard Gas”. Ten numer to kolejne epicentrum szału, kwintesencja furii. Wokale są chore, gitary i perkusja wściekła i znowu ten bas. Momenty zwolnienia, głosy w tle, a potem znowu rzeź, rzeź, rzeź. Nieskończona chemiczna rzeź.
Na koniec „We Are Dying Here”. Piąty numer i piąty zajebisty. Zaczyna się fajnym perkusyjnym przejściem, a potem wjeżdża taki bardziej melodyjny riff. Umierać będziemy w zwartych szykach, choć z przerażeniem, bo wokale są tu wybitnie makabryczne i choć mocno zróżnicowane, to wszystkie bardzo dobre, ekstremalne i oddające dramaturgię wydarzeń.
Płyta jest też ładnie wydana, z obrazowymi, czarno-białymi zdjęciami i ciekawym, stylizowanym na drut kolczasty logo. Niestety skromnie i bez tekstów. To już oczywiście względy finansowe, ale nie wyobrażam sobie, żeby to nie było ostatnie, wydawane własnymi nakładami, dzieło Coffinwood. Tu w ogóle nie ma co się pierdolić w półśrodki. Potrzebny jest wydawca i pełny album. Od razu.
Tracklista:
1.Phosphorus The White
2.La Fin D'une Belle Époque
3.Storm Of Steel
4.Mustard Gas
5.We Are Dying Here
Wydawca: Coffinwood (2020)
Ocena szkolna: 5