Kolejna edycja festiwalu Castle Party za nami. XXI w ogóle, dla mnie dziewiąta. Ostatnim razem byłam w 2011 r., po czym nastąpiła dwuletnia przerwa. Głównie spowodowana chyba lekkim rozczarowaniem nieudaną edycją z 2011 r., kiedy to muzycznie było średnio i miała miejsce katastrofa pogodowa. Jechaliśmy z pewnymi obawami, jak też to teraz będzie wyglądało. Jednak z nadzieją na niezapomniane przeżycia i czas spędzony w dobrym towarzystwie, w pięknym i magicznym Bolkowie.
Na miejsce dotarliśmy wczesnym popołudniem w piątek. Miasteczko przywitało nas iście tropikalną pogodą, która pomimo uciążliwych upałów, nie okazała się w sumie taka zła. Noce były ciepłe i pogodne, co przy długo trwających koncertach i imprezach było zdecydowanym plusem. Przez te dni nie uświadczyliśmy ani kropli deszczu, choć były chwile, że o tym marzyliśmy.
Na upał mieliśmy jednak swoje sposoby – cień naszego ulubionego drzewka na rynku pod kościołem i zimne piwko. Mieszkańcy Bolkowa okazali się tak samo gościnni i życzliwi, jak ich zapamiętaliśmy. Tylko jakby bardziej przedsiębiorczy. Przybyło straganów z biżuterią, w sklepach odzieżowych pojawiły się ciuchy dla „czarnych”, a na rynku przystanął samochód z pieczywem. Nowością były dla nas tzw. przepyszne pierogi z okienka, sprzedawane bezpośrednio z okna domu położonego przy drodze na zamek.
Nie zabrakło też pewnego starszego, sympatycznego pana, zwanego po prostu Dziadkiem. Melodie wygrywane przez niego na akordeonie np. „Hej Sokoły” czy „Szła dzieweczka” okazały się miodem dla uszu uczestników Castle Party. Wielu chętnie integrowało się z miejscowym, sędziwym muzykantem. Z tego, co zaobserwowałam, Dziadka potrafili docenić również zagraniczni Goście festiwalu. Niezapomniany widok stanowili długowłosi, młodzi mężczyźni pogujący i kręcący swymi włosami w rytm „Sokołów”.
Po wypiciu kawki z naszymi gospodarzami, okazało się, że mają dla nas super wiadomość. Stali lokatorzy niepodziewanie zwolnili mieszkanko, które zawsze od nich wynajmowaliśmy. W tym roku mieli nas przygarnąć pod swój dach. Jednak z racji zwolnionego „naszego” od kilku lat festiwalowego mieszkania, ulokowaliśmy się właśnie tam. A zalet tej lokalizacji nie sposób przecenić. Mieszkanko na ostatnim piętrze kamienicy na samym rynku!
Po rozlokowaniu gratów, wystrojeniu się i przede wszystkim uszykowaniu sprzętu foto, wyruszyliśmy na rynek, aby wczuć się w klimat. Potem ruszyliśmy na zamek w poszukiwaniu muzycznych wrażeń oraz zdarzeń i postaci wartych uwiecznienia na zdjęciach. Szybko stało się dla nas jasne, że nie damy rady być wszędzie. Postanowiliśmy skupić się na koncertach odbywających się na zamku. Po drodze spotkaliśmy poznańską ekipę. Miło było spotkać się z dawno niewidzianymi znajomymi.
Pierwszym koncertem, jaki obejrzeliśmy, był występ rosyjskiego zespołu Theodor Bastard. Ich muzyka bazuje głównie na neofolku. Nie są to moje klimaty. Zespół miał jednak fajny kontakt z publicznością, choć chyba niesłusznie wydawało im się, że w Polsce wszyscy bez problemu rozumieją rosyjski. Zespół bardzo charakterystyczny, a oryginalny, zielony etno-strój wokalistki wbił mi się w pamięć.
W następnej kolejności miał występować brytyjski zespół Ulterior. Koncert jednak nie odbył się z powodu wypadku samochodowego, jakiemu ulegli muzycy. Na szczęście nic poważnego się nie stało. Przerwę wykorzystaliśmy na pizzę.
Po 18:00 wystąpił turecki She Past Away. Jako jeden z wielu zespołów z nurtu darkwave w ostatnim czasie, wypadli bardzo ciekawie i oryginalnie. Widać, że są pod wpływem zespołów, które zapoczątkowały ten styl muzyczny, np. Clan of Xymox i można było wyczuć tu specyficzny klimat lat 80-tych. Nie można im jednak odmówić świeżości i oryginalności.
Pod wieczór zaczął się prawdziwy szał ciał, bo na scenie wystąpił holenderski Grendel. Rozgrzali i ożywili publikę. Nie jestem wielką fanką gatunku harsh ebm, bo chyba Grendel jest jego reprezentantem, jednak uwielbiam tańczyć przy tego typu muzyce. O zatracenie się w tańcu łatwo, nawet bez wielkiej ilości promili we krwi ;) Koncert był świetny, wszyscy super się bawili.
Po takich wrażeniach postanowiliśmy trochę odpocząć i udaliśmy się w kierunku byłego kościoła ewangelickiego. Miał się tam odbyć koncert Christ Agony. Koncertu jednak nie doczekaliśmy. Duchota panująca w tym wnętrzu była nie do zniesienia. Klimat tego miejsca jest faktycznie niesamowity i niepowtarzalny, choć na podstawie zasłyszanych opinii, ponoć akustyka do niczego.
Ruszyliśmy z powrotem, bo na scenie na zamku miał się pojawić portugalski Moonspell. Nasz numer jeden całego tegorocznego Castle Party. Koncert przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Zespół pomimo znacznego obciążenia koncertami w ostatnim czasie, był w super formie. Zagrali dużo hitów, więc myślę, że nikt nie ma powodów do narzekań. Pokazali prawdziwą, światową klasę, obycie sceniczne i super kontakt z publicznością. Byłam oczarowana. Pod koniec koncertu można było zaobserwować piękny wschód księżyca. Na pomarańczowo. I rzeczywiście byłam pod działaniem czaru. Under the Moon-spell :)
Następnego dnia, a była to sobota, upał nie zelżał ani trochę. Czas przed koncertami spędziliśmy na rynku schronieni w cieniu drzewka, pod kościołem. Przyczailiśmy się z aparatami, aby uwiecznić te wszystkie piękne i mroczne stylizacje.
Koncerty na zamku zaczęły się od występu polskiego This Cold. Wokalistka dała radę, pomimo występu danego na siedząco z powodu chorej nogi. Z przyjemnością słuchało się muzyki granej na „żywych” instrumentach.
Następnie na scenę wkroczyli muzycy z dark ambientowego zespołu Sui Generis Umbra. I rozpoczął się prawdziwy spektakl. Bo nie tylko muzyka była wspaniała, przejmująca i klimatyczna, ale również cała oprawa. Pomimo żaru lejącego się z nieba udało się wyczarować klimat iście magiczny. Cały koncert był niczym jakiś mroczny rytuał, wyróżniał się na tle innych, jakością muzyki i zadbaniem o szczegóły.
Następny koncert, na jakim byliśmy to występ francuskiego zespołu Alcest. I jak dla mnie był to zdecydowanie najmilszy dla oka występ. Miłośniczkom męskich długich włosów nie muszę tłumaczyć, dlaczego. Zespół sam siebie określa, jako grający tzw. dream-pop. I faktycznie charakterystyczny dla tej kapeli okazał się łagodny wokal, świetne melodie, akustyczno-ambientowe podkłady. Całkiem miłe dla ucha rockowe, gitarowe, klimatyczne granie.
Nastał wieczór, a z nim prawdziwa uczta muzyczna, bo na scenie oświetlonej pomarańczowym blaskiem zachodzącego słońca, pojawił się fiński The 69 Eyes. Cudowny, charakterystyczny głos wokalisty, jego wizerunek sceniczny i niesamowita charyzma podbiły moje serce. Występ był niezwykle energetyczny, prawdziwie horror-rockowy. Spowodował, że mam ochotę bliżej zaznajomić się z ich muzyką.
Następny na scenie był amerykański London After Midnight. Występ podzielił ludzi na dwa obozy – zachwyconych i tych, którzy uważali koncert za marny. Należę do pierwszego obozu i nie rozumiem nieuzasadnionych komentarzy, że zagrali wręcz tragicznie. Cieszę się, że mogłam ich obejrzeć na żywo. Dużym plusem było zadbanie przez nich o wizualną stronę koncertu – klimatyczne wizualizacje w tle oraz cały image sceniczny, który był dopracowany do perfekcji.
Na zakończenie tego dnia wystąpił Deine Lakaien. To był ich trzeci występ w historii Castle Party i byłam na każdym z nich. Tak czekałam na ten występ, a jednak byłam rozczarowana. Może dlatego, że jak powiedziała znajoma – to zespół jednego koncertu. Pomimo perfekcyjnie zagranej muzyki, super oprawy świetlnej, zagrania hitów, poczułam znudzenie. I nie byłam w stanie wykrzesać z siebie entuzjazmu. Totalnym zaskoczeniem było nagłe zakończenie występu – krótkie „Goodnight” i już ich nie było. Na szczęście jakby się zreflektowali i zagrali jeszcze kilka bisów. Był to pewnie celowy wybieg.
Niedzielne koncerty zainaugurował występ polskiego zespołu Bart Cathedral. Okazali się duetem grającym elektroniczną muzykę, w której główną rolę gra charakterystyczny wokal. Stanowiło to ciekawe i nowatorskie brzmienie.
Następny był Controlled Collapse - również polski zespół, na moje ucho grający dark electro. Przez prowadzącego zostali nazwani „nadzieją polskiego electro”. Podczas ich występu, ludzie świetnie się bawili. Po zakończonym koncercie doszłam do wniosku, że to stwierdzenie nie było przesadzone.
C-Lekktor pozostał mi w pamięci głównie ze względu na niezwykle urodziwego wokalistę z niebieską fryzurką. Gorący Meksykanie rozgrzali publiczność do czerwoności. To był niezwykle energetyczny występ. Electro jak się patrzy, takie jak lubię. O ile można powiedzieć, że lubię ten typ muzyki ;) Minusem występu było jednak nie do końca prawidłowe nagłośnienie. W pewnym momencie wokalu nie było prawie w ogóle słychać, a szkoda.
Kolejny koncert był kompletną żenadą i kompromitacją. Mowa o polskim Super Girl&Romantic Boys. Muzyka może nie była zła, bo zabrali słuchaczy w sentymentalną podróż w cudowne lata 80-te. Jednak sam koncert to klapa. Mam na myśli głównie przestoje spowodowane problemami technicznymi, podczas których kompletnie nic się nie działo. Do tego dochodzi kontakt z publicznością, który ograniczał się do sucho rzucanych tytułów wykonywanych piosenek. Ludzie byli jednak wyrozumiali i mimo to bawili się dobrze.
Jako przedostatni tego dnia na scenie pojawił się legendarny Kapitan Nemo. Było to dla mnie kompletnie pozytywne zaskoczenie. Super występ z gatunku electro-rock. Tak sam wokalista określa to, czym się muzycznie zajmuje. Byłam mile zdziwiona, że zagrali aż tak rockowo. Kapitan Nemo był w naprawdę świetnej formie. Podsumowując - super koncert, wybitny wokal, a zagrane hity z dawnych lat obudziły wspomnienia. Jak np. „Twoja Lorerei”:
„To jest twój azymut i kres twej drogi
Twoje piekło, cały twój słodki raj
To do niej tak płyniesz
Aż na życia skraj
Lorelei”
Ostatnim koncertem Castle Party 2014 był występ niemieckiego And One. Średnio mi przypadli do gustu. Jednak to połączenie synthpopu, elektroniki i EBM okazało się chyba w miarę trafionym wyborem, jeśli chodzi o headlinera. Było to widać po reakcjach publiczności, która świetnie się bawiła.
Pod koniec imprezy postanowiliśmy zaszaleć i zaopatrzyliśmy się w świetne, mroczne koszulki z pewnego kultowego stoiska :)
Tegoroczna edycja Castle Party rozwiała moje wątpliwości i obawy, co do tego, w jakim kierunku zmierza ten festiwal. Ma się dobrze i z pewnością zrobię wszystko, żeby udać się tam za rok.