Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Antimatter - The Judas Table

Antimatter, Moss, Anathema, trip-hop,

Antimatter wydaje na dniach swój nowy album zatytułowany "The Judas Table". Korzystając z uprzejmości wytwórni miałem okazję zapoznać się z jego zawartością na kilka tygodni przed oficjalną premierą więc teraz czas podzielić się z Wami opinią co do zawartości i muzycznego poziomu tego wydawnictwa.

Pierwszy "Black Eyed Man" zaczyna się fragmentem, który może mocno kojarzyć się z najnowszymi dokonaniami Anathemy. Delikatne linie melodyczne gitary, na które nakładają się nienachalne klawisze i wokal Mossa wspomagany subtelną żeńską wokalizą. W środku numeru pojawia się lekko schizoidalny motyw elektroniczny, po którym wchodzi floydowskie solo gitarowe. Dobry numer, jeden z lepszych na płycie.

Drugi "Killer" zaczyna się mocnym, rozdygotanym motywem elektronicznym na tle którego swoim vibrattem śpiewać zaczyna Moss. Napięcie lekko narasta by swoją kulminację znaleźć w melodyjnym refrenie. Jest to najbardziej niepokojący, gotycko mroczny numer na całym albumie. W końcówce znów wchodzą mocniejsze gitary i klawiszowe tło, które mocno kojarzy się z najnowszymi, podszytymi elektroniką dokonaniami Anathemy.

W "Comrades" mamy diametralną zmianę stylistyki. Numer zaczyna akustyczna gitara, która serwuje motywy jak ze ścieżki dźwiękowej do filmu "Once". Kiedy wchodzi wokalista muszę aż spojrzeć czy to nie jakaś pomyłka, bo jego ekspresja na wejściu jest z gatunku kopiuj-wklej od przesadnie rozedrganych kompozycji popmistrza Iglesiasa (młodszego). Na szczęście później jest już lepiej i ta drażniąca maniera zanika. Za to coraz więcej pojawia się cech wspólnych do wokali Eddiego Veddera. Niestety końcówka znów pociągnięta Iglesiasem. Utwór dość kontrowersyjny i do mnie nie trafiający.

"Stillborn Empires" to numer składający się z dwóch części. W pierwszej Antimatter wraca na tory bliższe dwóm pierwszym kompozycjom i to samo dzieje się z wokalem. Fajny, prosty motyw podany w elektronicznym sosie. Pojawiające się dwugłosy i mocniejsze gitary wchodzące w refrenie. W drugiej części pojawia się wysoki, bombastyczny damski głos, jakby wyjęty z Nightwish. Jeden z bardziej zaskakujących momentów na "The Judas Table".

"Little Piggy" to numer znów zaczynający się od bardziej akustycznego, minimalistycznego (gitara i głos) oblicza Antimatter. Numer, w którym stopniowo pojawiają się w tle smyki na tle których Moss, wspomagany w pewnym momencie prze żeński wokal, wyśpiewuje swoje natchnione teksty. Kolejny numer do mnie nie trafiający.

"Hole" to numer się w klimatach, które nawiązują do solowej płyty Eddiego Veddera. Gitara akustyczna i wokalista. Motyw prościutki, może nawet lekko łzawy, ale w tym numerze akurat emocje są na poziomie tolerancji i nie ma tej teatralnej ekspresji, która ujawnia się w "Comrades". No i ładne, klimatyczne ale nie przesadzone zakończenie – utwór rzekłbym z gatunku mroczniejszej poezji śpiewanej made in England.

"Can of Worms" to znów wyciszony w  zwrotkach i mocniejszy w refrenie numer mocno ocierający się klimatem o późne dokonania Anathemy. Czuć w nim też troszkę cięższego oblicza Pearl Jam. Mocy punkt  "The Judas Table" i jednocześnie mój faworyt. Na zbliżających się koncertach będzie pewnie najbardziej wyczekiwanym momentem.

"Integrity" to numer, który określiłbym (podobnie jak następujący po nim "The Judas Table")  najbardziej wypośrodkowanym numerem Antimatter z tego albumu. Jest on melodyjny, z wyeksponowaną emocjonalnością, ale co najważniejsze nie przesłodzony. W początkowej fazie przypomina lekko Depeche Mode, które stopniowo wchodzi w melodie i klimaty kojarzące się z Anathemą. Numer zwieńczony ładnym, wygaszającym emocje zakończeniem.

"The Judas Table" to, jak już wspomniałem, jeden z najbardziej miarodajnych dla całej zawartości numerów. Ładna popowa, ale z klimatem melodia i wypośrodkowany, nie nadmiernie ekspresyjny i rozedrgany, wokal. Wszystko okraszone delikatną elektroniką dodającą klimatu. Numer, który z pewnością miałby szansę na dłuższe zagoszczenie na liście przebojów Trójki.

"Goodbye" to z kolei numer, który spokojnie mógłby się znaleźć na solowej płycie wokalisty Pearl Jam (nawet w wykonaniu Antimatter) i nie odbiegał by od reszty, a wielu słuchaczy nie zorientowałoby się, że nie śpiewa w nim Eddie. Ładne zwieńczenie albumu.

"The Judas Table" jest albumem mocno zróżnicowanym stylistycznie, którego jedynym spoiwem oprócz charakterystycznego, mocno wibrującego głosu wokalisty stanowi chyba emocjonalność wszystkich utworów. Nie w każdym numerze są emocje, które do mnie trafiają, ale  jest w tym albumie coś, do czego chce się od czasu do czasu wracać.

PS:  Jedyne, czego można być pewnym w związku ze zbliżającą się trasą zespołu po Polsce  : pogowania nie będzie:)

Ocena: 7,75/10

Tracklista:
01. Black Eyed Man
02. Killer
03. Comrades
04. Stillborn Empires
05. Little Piggy
06. Hole
07. Can of Worms
08. Integrity
09. The Judas Table
10. Goodbye

Wydawca: Prophecy Productions 2015

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły