
Otwierający krążek, nieco ponad dwuminutowy "A Celebration For The Death Of Man" wprowadza słuchacza w pogrzebowy nastrój krążka, rozbrzmiewają gitary akustyczne na tle dudniących bębnów.
Kolejny utwór - ponad czternastominutowy "In The Shadow Of Our Pale Companion" pokazuje już zespół w pełnej krasie, gdzie akustyki raz brzmią jakby były grane przez Opeth, innym razem jak przez R.E.M., gdzie na ich tle prowadzone są zawodzące melodie i solówki, gdzie wokal przechodzi od szeptu, przez zwykłą czystą barwę aż po growling. Owszem, zwłaszcza w partiach gitar słuchać wpływ Opeth, ale nie nazwałbym tego kopiowaniem. Wokale stanowią dosyć odrębną kwestię, gdyż praktycznie w każdym z wariantów zespół wypada fenomenalnie - czyste wokale przypominają bardziej posępną wersję Gedd'’ego Lee z Rush, innym razem Aarona Steinhorpe'a z My Dying Bride, growling jest bardzo przyjemny, bardzo czytelny i poetycki.
Kolejnym walorem zespołu, jest fakt, że potrafi stopniować nastrój, nie bazuje na kontrastach, muzyka płynie i nie ma mowy o jakichkolwiek zgrzytach. Nie ma także żadnych zawiłych i skomplikowanych struktur w stylu Opeth. Pomimo długich utworów Agalloch korzysta z instrumentarium z umiarem - grają dosyć oszczędnie, a dzięki temu potrafią stworzyć sobie miejsce do swobodnego i płynnego lawirowania pomiędzy nastrojami przy wykorzystaniu gitar akustycznych i fortepianu.
"The Mantle" na pewno nie ustępuje najlepszym wydawnictwom w swoim gatunku. Może i jest to album bazujący na pewnych schematach, na którym wyraźnie słychać inspiracje pionierami gatunku, zawiera on jednak kawał świetnej i bogatej muzyki ukazującej kreatywność i pomysłowość zespołu.
Wydawca: The End Records (2002)
zsamot : Piękna płyta, pełna... ciszy...