O grupie, która nagrywa płytę średnio raz na trzy lata, albo się zapomina, albo czeka na jej kolejne dzieło z utęsknieniem. Muzycy tymczasem, o ile nie są poganiani, mogą się spokojnie zastanowić, co mają ochotę stworzyć, w jakim kierunku pójść i czym zaskoczyć. W przypadku The Young Gods zawsze można być prawie pewnym, że efekt będzie ciekawy.
Nie jestem miłośnikiem szufladkowania zespołów, jednak skoro tę szwajcarską ekipę znałem już wcześniej jako liczących się przedstawicieli rocka industrialnego, odruchowo szukałem owego gatunku na płycie. Nie było łatwo. Otwierające ją "Blooming" to spokojniutka, rockowa piosenka z nastrojowym refrenem, który jako jedyny jej element ratuje ją od natychmiastowego zapomnienia. Następne w kolejce "No Land's Man" dzięki niemal szeptanemu wokalowi nie wyrywa odbiorcy ze stanu uśpienia, chociaż równocześnie jest to rozpędzony kawałek z charakterystycznym motywem gitarowym. Gdy go słucham, w głowie pojawiają mi się wyścigi samochodowe, wiatr we włosach, hipisi w terenówce pędzący szosą przez amerykańską pustynię. Klimat spod znaku luzaków z pacyfkami wzmaga się w "Mister Sunshine" - psychodelicznej piosence z dodanymi elektronicznymi przeszkadzajkami. Nie porywający, ale chwytliwy i mocno urozmaicony przykład nowoczesnego, przekraczającego granice między gatunkami rocka. W podobnym duchu utrzymane jest kilka kolejnych utworów, w tym zaczynające i kończące się partią gitary akustycznej "Miles Away", i wydaje się, że właśnie o to chodziło twórcom albumu, tylko nie dali rady w stu procentach.
Nie ma tu nigdzie mocnego uderzenia, a jedynie łagodne, subtelnie skonstruowane odloty - bez fikołków. Z czasem pojawia się również industrial - nie połączenie rocka z elektroniką, którego jest tu niemało, lecz naprawdę industrialne elementy. Pierwszym jest gitarowa solówka we wspomnianym "Miles Away". Drugim - "Tenter Le Grillage", najostrzejszy utwór na albumie, w którym z mechanicznym podkładem kontrastuje spokojny śpiew, w refrenie jednak nabierający decybeli i wczuwający się w puls nadawany przez sekcję rytmiczną. Mimo że jest to mój ulubiony kawałek na "Everybody Knows", nawet w nim czegoś mi brakuje. Tego samego, co w zamykającym album, mrocznym, ładnym i spokojnym "Once Again". Jakiegoś przełomu, wyrwania się z ram - nie gatunkowych, lecz własnych szablonów - które zniwelowałoby u mnie wrażenie, że słucham jednominutowego fragmentu z włączoną funkcją "repeat". Wprawdzie płyta z każdym przesłuchaniem zdaje się zyskiwać w moich uszach, ale do tych powrotów muszę się zmuszać - sama mnie nie zachęca.
The Young Gods, być może wskutek niedawnych flirtów z gitarami akustycznymi, nagrało album z łagodnymi partiami wokalnymi, bez "szarpanych" kompozycji, metalowych riffów, nieco psychodeliczny, nastrojowy. Obawiam się, że bez trudu przepadnie on w otchłani historii, a nawet muzycznych dziejach Szwajcarii, ma on jednak w sobie coś dostojnego. Niezaprzeczalnie jest bardzo dojrzały i jeśli czymś zwróci na siebie uwagę na dłużej, to właśnie tym. Gdy już przekroczę czterdziestkę, wiem, że ten album będzie na mnie cierpliwie czekał.
Ocena: 7/10
Tracklista:
01. Sirius Business02. Blooming03. No Land's Man04. Mister Sunshine05. Miles Away06. Two to Tango07. Introducing08. Tenter le Grillage09. Aux Anges10. Once Again
Wydawca: Two Gentlemen (2010)