Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

The Mars Volta - The Bedlam In Goliath

Od momentu rozwiązania At The Drive-In na początku nowego tysiąclecia byli członkowie tejże formacji zdążyli zaprezentować bardziej eksperymentalną i progresywną duszę za sprawą trzech krążków wydanych pod szyldem The Mars Volta. Przyznam się, że do tej pory twórczość tej grupy w ogóle do mnie nie przemawiała... aż do tej pory, bo tegoroczny album "The Bedlam In Goliath" ciągle stanowi dla mnie ciężki orzech do zgryzienia.
Już na samym początku oczarowałem się intensywnością tego albumu. Trafiło tu 12 kompozycji trwających w sumie 77 minut. Pierwsze co zwróciło moją uwagę, to ogromna intensywność tego wydawnictwa. Ścierają się tu wpływy takich zespołów jak: Faith No More, Mr. Bungle, The Dillinger Escape Plan, Rush, Red Hot Chili Peppers czy nawet King Crimson. Muzycy The Mars Volta doprowadzili swoją muzykę do granic absurdu.

Przez zdecydowaną większość płyty obcujemy z dynamiczną muzyką przesiąkniętą tym wszystkim, co utrudnia życie słuchaczowi. Szalejąca, nierzadko funkująca sekcja rytmiczna, mnóstwo gitarowych łamańców, dziwaczne, często zniewieściale brzmiące wokale, mnóstwo elektronicznych dysonansów zniekształcających osobliwe melodie, no i w końcu instrumentalny i stylistyczny misz-masz, z którym obcujemy przez cały czas trwania płyty.

Do "The Bedlam In Goliath" przekonał mnie nie tylko fenomenalny poziom wykonawczy, ale i melodie, które wydają się być bardziej przebojowe niż na dotychczasowych wydawnictwach. Bezapelacyjnym faworytem pod tym względem jest "Ilyena" z genialną pracą sekcji oraz niepowtarzalną melodią. Ale to tylko jeden z wielu przykładów. Oczarowała mnie swoboda, z jaką muzycy żonglują stylami nie zatracając jednocześnie melodii i motywu przewodniego.

W zasadzie każdy kawałek oparty jest na jakimś pomyśle, który można uznać za przewodni. Największym atutem The Mars Volta jest jednak to, że nikt nie gra tak jak oni - po prostu. Tym bardziej, że jest to "sztuka", którą mogą polubić zarówno fani muzyki rodem z MTV, wielbiciele przyswajalnych łamańców (np. System Of A Down) jak i fani największych dziwactw jakie stąpają po ziemi.

Czy są więc rzeczy, które mi się nie podobają. Zasadniczym problemem "The Bedlam In Goliath" jest to, że 77 minut z tak intensywną muzyką może być męczące. Często miałem tak, że gdzieś po 40 minutach mój mózg nie ogarniał tych dźwięków, które zaczynały trafiać gdzieś obok mnie. Pewną barierę, do której trzeba przywyknąć, stanowią też na pewno "zniewieściałe" wokale. Więcej grzechów głównych próżno tu jednak szukać.

Jak więc mam się odnieść do albumu, którego do tej pory nie potrafię rozgryźć? "The Bedlam In Goliath" intryguje i ma znamiona płyty genialnej. Co by nie mówić o wytrwałości lub braku wytrwałości słuchacza - mamy do czynienia z zestawem naprawdę genialnych utworów, czyniących z tej płyty jeden z najlepszych albumów ostatnich lat. Ja jestem oczarowany. Choć swój murowany typ na album roku już znalazłem, to najnowsze dziecko The Mars Volta na pewno ma u mnie podium.

Tracklista:

01. Aberinkula
02. Metatron
03. Ilyena
04. Wax Simulacra
05. Goliath
06. Tourniquet Man
07. Cavalettas
08. Agadez
09. Askepios
10. Ouroboros
11. Soothsayer
12. Conjugal Burns

Wydawca: Universal Records (2008)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły