Nie dość, że miałem urodziny, to jeszcze akurat na ten dzień przypadł
wywiad z Nickiem Holmsem, wokalistą jednej z moich ulubionych kapel. Od
dawna chciałem z nim porozmawiać i choć byłem wcześniej na dwóch
koncertach, nie udało mi się. Okazja nadarzyła się w sierpniu, ponad
miesiąc przed premierą "Faith Divides Us - Death Unites Us",
rewelacyjnego powrotu Paradise Lost do metalu pełną gębą.
Płyta aż kipi od potężnych riffów, bębny są bardziej agresywne niż kiedykolwiek, a same kawałki powinny spodobać się nawet najbardziej zatwardziałym fanom "Gothic" czy "Shades Of God". Nick to mało wylewny rozmówca, lekko zblazowany, z odpowiednim północno-angielskim dystansem do siebie i wszystkiego naokoło.Travis Bickle: Gratuluję nowej płyty! Mam wrażenie, że jest to Wasz najlepszy album od czasu "One Second". Jak zrodził się pomysł tego nagrania?
Nick Holmes: Wraz z poprzednią płytą "In Requiem", która wyszła w połowie 2007 roku, odzyskaliśmy apetyt na zdecydowanie mocniejsze granie. Po prostu znów czujemy się dobrze w tym stylu, grając konkretnie i z wykopem. Wydaje mi się, że aktualnie w naszej muzyce jest o wiele więcej gitarowego drive'u, który daje poczucie, że gramy bardziej tradycyjny metal. Zdecydowanie mniej jest rockowych elementów. To stało się jakoś naturalnie. Powróciliśmy do agresywnego brzmienia. Stopniowo w ostatnich latach odzyskiwaliśmy ciężar, aż doszliśmy do punktu, którym jest "Faith Divides Us - Death Unites Us".
Travis Bickle: Niektóre utwory z nowej płyty przypominają kawałki z "Shades Of God" albo "Icon", ale mają zdecydowanie bardziej nowoczesne brzmienie. Długo pracowaliście, aby osiągnąć taki efekt?
Nick Holmes: Zawsze bardzo wiele pracy i czasu wkładamy w przygotowanie demówki. Myślę, że nasze demówki brzmią lepiej niż pełne płyty wielu zespołów. Nagranie poprzedzające samą już sesję w studio dało nam do zrozumienia, że mamy dobry materiał, że kawałki, które napisaliśmy są świetne. Wiedzieliśmy, że to będzie album na poziomie.
Travis Bickle: Po raz kolejny zmieniliśmy perkusistę. Trochę się już ich przewinęło. Pierwszemu z nich, Mattowi Archerowi, podziękowaliście ponoć dlatego, że za wolno się rozwijał. Jeff Singer, który bębnił dla Was na "Paradise Lost" i "In Requiem", już ponoć wiele lat temu był bliski dołączenia do zespołu, ale na próbie wystąpił z perkusją w kolorze różowym, co było dla Was nie do przyjęcia, pomimo tego, że świetnie sobie na niej radził. Aktualnie macie w składzie Szweda, Adriana Erlandssona, znanego przede wszystkim z At The Gates i Cradle Of Filth. W sesji "Faith Divides Us - Death Unites Us" uczestniczył jednak ktoś inny.
Nick Holmes: Tak, album nagrał z nami Peter Damin, szwedzki muzyk sesyjny, z którym znamy się od jakiegoś czasu i jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, co zrobił dla nas. W tamtym czasie Adrian był już przyjęty do zespołu, ale miał pewne zobowiązania wobec swoich innych kapel i dlatego postanowiliśmy wspomóc się Peterem. Adrian to perkusista światowej klasy i zapewne wstrzyknął do zespołu świeżą krew, ale i profesjonalizm. Historia z Jeffem jest taka, że ma małe dzieci. Nie jest w stanie oddać się trasom w stu procentach, więc zrezygnował z gry z nami. Jest nam trochę żal, bo to dobry kolega, ale szanujemy jego decyzję.
Travis Bickle: Nie po raz pierwszy nagrywaliście poza Anglią. Tym razem w Szwecji z Jensem Bogrenem, znanym z produkcji płyt m.in. Katatonia, Opeth czy Amon Amarth. Jak szło nagrywanie?
Nick Holmes: Z Jensem współpracowaliśmy już przy albumie koncertowym "Anatomy Of Melancholy" i przypadło nam do gustu, co zaproponował. Trzy poprzednie płyty zrobiliśmy z Rhysem Fulberem i choć nie mamy wobec niego żadnych zarzutów, mieliśmy potrzebę rozpocząć nową kartę w historii Paradise Lost. Jens ma studio w Szwecji, więc nie mieliśmy nic przeciwko temu, aby udać się do niego. Sesja trwała pięć tygodni i był to środek cholernej zimy, więc byliśmy właściwie zamknięci w jednym budynku, bo na zewnątrz było strasznie zimno. Mieliśmy jednak internet i jakoś minęło.
Travis Bickle: Pochodzicie z Halifax w północnej Anglii, miasteczka z mniej więcej 80 tysiącami mieszkańców. Tyle, co miasto, z którego sam pochodzę, tylko, że w Polsce. Zastanawiam się, czy mamy podobne doświadczenia z życia w niewielkim mieście, w którym nie ma wielkich perspektyw, jest spore bezrobocie, nie ma wydarzeń kulturalnych, przestępczość jest powyżej średniej.
Nick Holmes: Brzmi trochę podobnie, muszę przyznać. Dodam jednak, że żaden z nas nie mieszka już w Halifax od przynajmniej piętnastu lat. Teraz mieszkam jakieś 40 kilometrów od tego miejsca. Mieszkałem też kiedyś w Bradford, ale to zdecydowanie większe miasto.
Travis Bickle: Czy jak zakładaliście zespół miałeś jakiekolwiek plany czy chciałeś po prostu robić konkretny hałas? Kiedy zorientowałeś się, że Paradise Lost to Twoje główne zajęcie?
Nick Holmes: Zaczynając z zespołem nie miałem żadnych ambicji. Nie miałem zielonego pojęcia, że pewnego dnia będę mógł się z tego utrzymać. Na szczęście nie musiałem, tak jak większość chłopaków, pracować, bo studiowałem. Jak skończyłem studia, zespół był już na tyle duży i rozpoznawany, że zaczęły się trasy itd. Właściwie nigdy nie miałem normalnej pracy. Od zawsze śpiewam w kapeli. To jest mój zawód.
Travis Bickle: Widziałem Was na żywo w Glasgow w 2005, jeśli nie myli mnie pamięć. Przyszło nie więcej, jak 60 osób. Byłem rozczarowany i zawiedziony, że zainteresowanie było tak słabe. Niedawno zagraliście duży koncert w Londynie na 20-lecie istnienia, razem z My Dying Bride i Anathemą i było to wielkie wydarzenie. 2005 i 2009 wydaję się więc dzielić przepaść. Tamta trasa wyglądała niemal jak początek końca. Teraz sprawy mają się dla Was zgoła inaczej. Wtedy w 2005 nie mieliście już tego wszystkiego powoli dość?
Nick Holmes: "Symbol Of Life" i "Paradise Lost" nagraliśmy dla niedużej wytwórni Gun Records. Ich dystrybucja była fatalna. Promocja leżała na całej linii. Trasy nie były dobrze zaplanowane i zorganizowane. Tamten czas to z pewnością nasz gorszy okres. Wszystko było nie tak, jak miało być. Teraz jesteśmy w dużej wytwórni z dużymi możliwościami - Century Media. Czujemy się komfortowo. Nie musimy myśleć o niuansach, bo wiemy, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Sprawy dla Paradise Lost mają się dobrze.
Travis Bickle: Czy wracasz czasem myślami do "One Second" i "Host", płyt, które przyniosły tyle kontrowersji? Żałowaliście kiedyś, że nagraliście te albumy?
Nick Holmes: Myślę, że są to płyty pełne świetnych kawałków. Problem polega na tym, że nie są to płyty metalowe. Nie wiem, może powinniśmy nagrać je jako inny zespół? Mimo to wciąż lubimy oba albumy. Po prostu wtedy mieliśmy potrzebę tak zabrzmieć. Nie przyniosło to zespołowi wielkiej popularności, ale nie przeszkadzało nam zupełnie. Teraz znów brzmimy inaczej. Taka jest naturalna kolej rzeczy.
Travis Bickle: W przeszłości nagraliście wiele coverów. Na nowej płycie nie ma żadnego. Dlaczego?
Nick Holmes: Podobał się nam pomysł przerabiania kawałków z lat 80tych, jak The Smiths, Sisters Of Mercy, Everything But The Girl czy Dead Can Dance. Niestety ostatnio robienie coverów z tego okresu stało się modne i co druga kapela ma coś takiego w swoim repertuarze, więc odeszliśmy od tego zwyczaju.
Travis Bickle: Nie mieliście ochoty przerobić kiedyś jakiegoś metalowego klasyka? Celtic Frost, Sabbath albo Priest?
Nick Holmes: Robienie metalowych coverów mija się z celem, bo niezależnie jak dobrze potrafisz zagrać dany utwór, nigdy nie będzie on lepszy od oryginału. W rezultacie rujnujesz tylko kawałek. Jednym z moich ulubionych numerów od zawsze jest "Snowblind" Sabbath i nigdy nie odważyłbym się zrobić jego coveru.
Travis Bickle: Jak to jest wychodzić na scenę i grać pewne kawałki po raz tysięczny? Mam na myśli choćby "As I Die", "True Belief" czy "The Last Time", bez których nie obędzie się chyba żaden Wasz gig? Czy znienawidziliście już te numery?
Nick Holmes: Przyznam się, że granie w kółko kawałków na próbach potrafi doprowadzić do szaleństwa, ale koncert to coś diametralnie innego. Adrenalina, wychodzisz na scenę, jest pełno ludzi, emocje. Wtedy wszystko wygląda z zupełnie innej perspektywy. Nie liczy się wtedy, że grasz dany kawałek co wieczór.
Travis Bickle: W 2007 ukazało się "Over The Madness", ciekawe dokumentalne DVD. Niedawno pojawiła się informacja, że ukaże się specjalna książka "No Celebration", która w szczegółowy sposób podsumuje dotychczasowe dokonania zespołu. Mają wypełniać ją archiwalne zdjęcia dobrej jakości, rozmowy z Wami, Wasze zapiski i kolekcjonerskie ciekawostki. Kiedy ukaże się ta księga?
Nick Holmes: Prawdopodobnie nie ukaże się w ogóle. Wydawnictwo, które się tym zajmuje, Essential Works, wciąż robi badania rynku, aby mieć pewność, że taka książka jest potrzebna. Może to zająć jeszcze bardzo wiele czasu. Myślę, że cały projekt został odłożony na później i nie będzie zrealizowany w najbliższej przyszłości.
Travis Bickle: Jesteście bardzo produktywną kapelą. Potraficie, co dwa lata napisać te dziesięć kawałków, aby wydać płytę. "Faith Divides Us - Death Unites Us" jest już Waszą dwunastą. Cały czas macie w sobie kreatywność, energię, która pcha Was do przodu?
Nick Holmes: Tak! Tworzymy, nagrywamy, wciąż mamy nowe pomysły i systematycznie realizujemy je. Nie zanosi się na to, abyśmy mieli wkrótce sobie odpuścić. Za chwilę jedziemy na kolejną trasę, więc wszystko kręci się zgodnie z planem.