Raptem rok minął od „As The Flowers Withers”, a My Dying Bride rozwinął się niesamowicie. Mało tego, jeszcze w tym samym 1993 roku, przed „Turn Loose The Swans” wyszła EPka „The Thrash Of The Naked Limbs”, która też nie zapowiadała tak diametralnej różnicy w jakości nagrań. Klimat pozostał ten sam, ale zespół zaprezentował nowe brzmienie, jeszcze większą melancholię, no i nieporównywalnie lepszy wokal.
Wszystko to zostało osiągnięte w tym samym składzie, a jedyną różnicą jest to, że występujący gościnnie na „As The Flowers Withers” skrzypek Martin Powell dołączył do stałego składu zespołu, biorąc pieczę również nad klawiszami. Nic dziwnego bowiem jego wkład w tą płytę jest zasadniczy, tym bardziej, że w pierwszym i ostatnim kawałku to właśnie skrzypce i klawisze są jedynymi instrumentami. Poza tym rola skrzypiec jest niebagatelna również w pozostałych utworach. Gdyby nie one to w ogóle by było nie to samo. W cudowny sposób dodają uroku i potęgują nastrojowość idealnie komponując się z gitarami.
Jak już wspomniałem pierwszy, nawiązujący do utworu z poprzedniej płyty „Sear Me MCMXCIII” to sentymentalny wstęp gdzie melodia skrzypiec współgra z monumentalnymi dźwiękami klawiszy. Unosi się nad tym delikatny głos Aarona, który jakby deklamował jakiś romantyczny wiersz. Jego głos jest stonowany i spokojny, tak, że wprowadza niemal w stan hipnozy. Również drugi „Your River” zaczyna się powolnym i powtarzającym się motywem klawiszowym i trzeba poczekać chwilę na jego rozwój. Dopiero po jakimś czasie wchodzą ciężkie ślamazarne gitary i zdarty growling. Barwa zarówno gitar, jak i obu rodzajów wokalu jest po prostu doskonała. Nie wyobrażam sobie lepszego brzmienia. Rażąca surowość została oszlifowana do krystaliczno-diamentowej postaci.
My Dying Bride rzadko przyspiesza, a jak już to robi to tylko do średnich temp, efekt wzmocnienia uzyskując raczej przez większe wyeksponowanie ciężkich gitar. Większość materiału ciągnie się powoli, lecz ta niespieszna konwencja ma w sobie tyle ekspresji, tyle emocji, że nie nudzi nawet przez moment. „Turn Loose The Swans” jest płytą wspaniałą w każdym detalu i jedną z nielicznych wolnych i ślamazarnych, którą uwielbiam i chłonę w całości. Żeby takim klimatem nie zniechęcić słuchacza przez całą godzinę to jest mistrzostwo świata i naprawdę mało kto to potrafi.
Utworów jest zaledwie siedem, ale za to są długie. Najdłuższym i zarazem chyba najwspanialszym jest „The Crown Of Sympathy”. Zaczynający się płaczliwym głosem szlagier, ma swoje świetne i różnorodne wokale, cięższe riffy, ambientową wstawkę z bijącym dzwonem i w całości tworzy niesamowitą kompozycję. Dość mocny jak na tą płytę jest następny, długi numer tytułowy, ze sporą dawką growlingów, choć oczywiście poprzeplatanych czystym śpiewem i okraszonymi skrzypcami uspokojeniami. Album kończy delikatny „Black God” znów bez udziału gitar i perkusji, za to z niejaką Zeną, która gościnnie wyśpiewuje anielskie kwestie, wyprzedzając deklamacje Aarona. Absolutny klasyk. Arcydzieło doom metalu.
Tracklista:
1. Sear Me MCMXCIII
2. Your River
3. The Songless Bird
4. The Snow In My Hand
5. The Crown Of Sympathy
6. Turn Loose The Swans
7. Black God
Wydawca: Peaceville Records (1993)
Ocena szkolna: 6
leprosy : Nie chce mi się przepisywać więc: MDB to w sumie trzy pie...
Szmytu : Jak dla mnie najlepsza jest "34,788... Complete", choć na dobra sprawę wśr...
Harlequin : Jak dla mnie najlepsza jest "34,788... Complete", choć na dobra sprawę wśr...