Mastodon to zespół, który eksplodował szybko po powstaniu i z miejsca stał się bardzo popularny. Na ich drugi album „Leviathan” wielu fanów już czekało. Ja nie byłem jednym z nich i kupiłem tą płytę parę lat po jej wydaniu. Z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że nie do końca zrozumiały jest dla mnie fenomen tego zespołu. Musiałem poświęcić wiele uwagi tej muzyce, żeby się w nią wgryźć. Ostatecznie faktycznie wychodzi na plus, ale jest to muzyka bardzo ciężka w odbiorze i dziwię się, że znajduje tylu odbiorców.
Dźwięki zazwyczaj są mozolne i połamane i wkrada się w nie sporo sludgeowej atmosfery oraz sabbatowskiej rozciągłości. Dzieje się dużo. Jest wiele zmian i zawirowań, a przewijają się i bardziej wyraziste i melodyjne riffy jak w zdecydowanie dłuższym od reszty stawki „Hearts Alive”. Melodyka jednak jest fragmentaryczna i zaraz tonie w oceanie łamańców i przeplatańców. Wspomniany numer jest właśnie tego dobrym przykładem. Właściwie dokładnie to samo można powiedzieć o wokalach. Obfitują w zmienność i różnorodność. Tam gdzie pojawi się jakaś płynniejsza fraza, możemy się spodziewać nagłego jej załamania. Wyróżnia się tylko ostatni, instrumentalny „Joseph Merrick”, który jest nie tylko spokojniejszy, ale i akustyczny. Pewnych zawirowań jednak i w nim nie brakuje. Nie jest to łatwe i zdecydowanie wymaga skupienia. Głębię tej muzyki odnalazłem dopiero teraz, gdy pochyliłem się nad nią przez kilka dni z rzędu.
To co na pewno się udało, to wytworzyć w swojej sztuce specyficzny klimat. Cała płyta, zgodnie ze swoim tytułem i okładką, traktuje o oceanach i legendarnych morskich stworach, co zobrazowane jest również wewnętrznymi grafikami i ogólnym wyglądem całej książeczki.Tą mityczność czuć również w muzyce.
„Leviathan” kupiłem w antykwariacie w Nowym Jorku i całkiem przypadkowo okazało się, że jest to deluxe edition, co oznacza, że do standardowego zestawu dołączone jest jeszcze DVD. Ponieważ takie rzeczy mnie raczej nie interesują, to pierwszy raz włożyłem tą płytę do odtwarzacza, dopiero po paru latach na poczet niniejszej recenzji. W programie kilka utworów z płyty oraz kawałki koncertowe. Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że jedynym obrazem jest czarne tło, logo zespołu i zmieniające się tytuły piosenek. Myślałem, że chociaż jak dojdzie do tych koncertowych to będzie wizja, ale nic takiego. Pierwszy raz spotkałem się z DVD z samą muzyką co uważam za jakieś nieporozumienie. Co to za pomysł miał być w ogóle? Tym bardziej dziwne, że do aż trzech utworów z tej płyty nakręcone zostały teledyski.
Deluxe edition okazał się więc niewypałem, czego nie można powiedzieć o samym „Leviathan”. Ostatecznie kupiłem tą muzykę i z każdym odsłuchem zaczęła mi się podobać coraz bardziej. W dalszym ciągu wydaje mi się ona jednak niszowa, ale to już chyba jest mniej ważne.
Tracklista:
01. Blood and Thunder
02. I Am Ahab
03. Seabeast
04. Island
05. Iron Tusk
06. Megalodon
07. Naked Burn
08. Aqua Dementia
09. Hearts Alive
10. Joseph Merrick
Wydawca: Relapse Records (2004)
Ocena szkolna: 4+