Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Asymmetry Festiwal - Firlej, Wrocław (30.04-2.05.2010)

W ubiegłym roku odwiedziłam Wrocław w jeden z kwietniowych weekendów, aby uczestniczyć choćby częściowo w organizowanym wówczas po raz pierwszy – Asymmetry Festiwalu. Żałowałam, że termin imprezy nie jest bardziej dogodny a koncerty nie odbywają się ciągiem chociażby podczas długiego majowego weekendu. W tym roku – takie problemy nie miały miejsca i choć nie mogłam wziąć udziału w całości imprezy – to ciesze się, że miałam okazję ponownie obejrzeć występy kilku neurotycznych artystów.
Sama inicjatywa jaką jest Asymmetry Festiwal w ODA Firlej pociąga za sobą pewnego rodzaju unikalność – na pewno w skali imprez, festiwali organizowanych w naszym kraju. Tak naprawdę trudno doszukiwać się tego typu wydarzeń, a fani sludge/doom/neuro dźwięków mogą podczas tych kilku dni nasycić się choć odrobinę swoimi ulubionymi nutami. Nieco rozczarowały mnie roszady w składzie na kilka tygodni przed początkiem imprezy. Kopcący wulkan i anulowanie tras przez niektórych wykonawców doprowadziły do zniknięcia z jej line-upu Electric Wizard, nieco później Shrinebuilder czy Helen Money, która to miała dać w sumie dwa koncerty podczas festiwalu.

Z racji kapitalizmu i codziennych obowiązków zawodowych do Wrocławia dotarłam dopiero 30 kwietnia na drugi dzień imprezy. Żałuje niezwykle występów pierwszego dnia – nie dane mi było zobaczyć  The Mount Fuji Doomjazz Corporation, czyli nieco bardziej mrocznego projektu muzyków The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble. TKDE widziałam w poznańskim Blue Note w grudniu ubiegłego roku i był to koncert niemalże doskonały – dlatego tym bardziej żałuję projekcji Davida Lyncha "Człowiek Słoń” z dźwiękami zaserwowanymi przez Holendrów. Breakcore w wydaniu Drumcorps i Jason Kohnen alias Bong-Ra także niestety mnie ominął.

Ale wróćmy do 30 kwietnia. Tego dnia nastawiłam się przede wszystkim na koncert Kylesy. Mało, która kobieta na scenie robi na mnie tak dobre wrażenie jak wokalistka Laura Pleasants i zawsze chciałam zobaczyć jak ta amerykańska grupa prezentuje się na żywo.  

Do ODA Firlej dotarłam na początek koncertu Altar Of Plagues. Na scenie mrok i cień poprzeplatany niestety dość przewidywalnymi dźwiękami z próbującym coś z siebie wykrzesać zespołem. Nic ponad przeciętną, nudno, pretensjonalnie. Zupełnie inaczej, dość skocznie i świeżo wypadł kolejny zespół tego wieczora Secret Chiefs 3. Zakapturzeni panowie w pierwszej chwili pokierowali moje myśli w kierunku Atilli, który w podobnym stroju wystąpił ze swoim solowym projektem przed koncertem Ulvera w lutym tego roku. Jakże się zdziwiłam, gdy muzycy rozpoczęli swój koncert od nuty lekko folkowej z naciskiem na nieco zeppeliowe aranżacje ze skrzypcami na pierwszym planie. Wydaje mi się, że publiczność także dość entuzjastycznie przyjęła ten występ. Kolejno scenę Firleja nawiedziła formacja Year Of No Light. Bardzo dobrze oglądało mi się i słuchało ich występu – mimo iż nie jest to zespół odkrywający jakieś nowe horyzonty. Panowie dość żwawo zmieniali swoje pozycje przy instrumentach, prezentując chwilami swoje nieco wychudzone nagie torsy. Francuska dawka sludge/post metalu z nutką hardcora post-rocka i doom metalu połączone z lekko ambientowymi dźwiękami – to bardzo przyjemna mieszanka.

Nastała krótka przerwa i oczekiwanie na koncert Kylesa, jednak w tym czasie organizatorzy Asymmetry Festiwalu zrobili publiczności niespodziankę. W małej Sali klubowej na malutkiej scenie wystąpił duet Fat 32, który podróżował na trasie z Secret Chiefs 3. Perkusista i klawiszowiec, który miał popodłączane do stóp jakieś kabelki i… zaczął się występ okraszony doskonałą zabawą publiczności. Tempa z jakimi duet przecierał się przez breacorowe, momentami swingujące brzmienia, okraszone przesterowanymi wstawkami wokaliz coraz większym entuzjazmem  roztaczał się po klubowej sali. Był to z całą pewnością jeden z najlepszych występów podczas drugiej edycji Asymmetry Festiwalu.

Po tej doskonałej „przerwie” nastał czas na gwiazdę wieczora. Amerykańska Kylesa pojawiła się na scenie nie pozostawiając najmniejszych wątpliwości co do swojej popularności wśród polskiej… hm. festiwalowej publiczności. No właśnie skoro o publice mowa, warto nadmienić, że klub wypełnili ludzie z całej Europy. Było mi dane rozmawiać z Niemcami, Francuzami, Brytyjczykami, którzy niezwykle dobrze wypowiadali się na temat organizacji imprezy i tego z jaką dobrą atmosferą spotkali się we wrocławskim Firleju. Cóż należy pogratulować organizatorom – dobre wrażenie zawsze idzie w świat, a co za tym idzie kolejna edycja imprezy – jeśli do takiej dojdzie – może być jeszcze bardziej zauważona i doceniona.

Wracając do szaleństw grupy z Savannah to niestety nagłośnienie ich występu mocno kulało i było dalekie od doskonałego. Szkoda, bo sam występ był energetyczny z ogromną dawką pozytywnej energii okraszonej sludgeowo rockowymi dźwiękami.

Sobota w moim wydaniu rozpoczęła się od chyba jednego z najbardziej skrajanie odbieranego występu. Tesseract z Wielkiej Brytanii to taka mieszkanka połamanych dźwięków a’la Meshuggah z wokalami w stylu In Flames/Soilwork. Niektóre osoby wręcz odrzucało – ja za to bardzo lubię takie wokale zatem doskonale się bawiłam. Jedno co mogło drażnić to niezbyt wysublimowany emo-styl zachowań scenicznych. Ubrać panów w jednakowe kubraczki i metalowy boysband jak się patrzy. Ale mi się bardzo podobało – choć to chyba nie był zespół, który pasował do konwencji Asy Festu.

Black Shape Of Nexus to przedstawiciele doomowo/dronowej sceny z człowiekiem „wielkie usta” na wokalu. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że połknie on całą zgromadzoną publiczność. Niemiecki wlecząco-toczący się zespół, przez który ciągle przetaczał się ryk wokalisty mógł się podobać, choć mnie nieco zmęczył.

Po dość ciężkawym i momentami nużącym występie na scenie pojawił się oczekiwany przez wielu Justin Broadrick. Występ Jesu był jednym z ważniejszych punktów programu festiwalu. Jakże zatem optymistycznie większość przyjęła krążącą informację o dodatkowym występie Justina z projektem Final. Ubóstwiających twórczość Broadricka jest wprost proporcjonalnie dużo jak w wielu projektach ów muzyczny guru dla wielu brał udział. Z resztą wystarczyło spojrzeć na koszulki prężących się fanów – którzy od czasu do czasu podczas występu Jesu krzyczeli ”Godflesh” wzbudzając u muzyka uśmiech na twarzy. Lekko kulające brzmienie, a przede wszystkim niekoniecznie doskonałe wokale, zostały zrekompensowane wizualizacjami, które towarzyszyły występowi Brytyjczyka. Trudno z mojej strony doszukać się totalnego i bezkrytycznego uwielbienia do Broadricka, który dodatkowo wygląda jak pan żul w znalezionych na śmietniku ciuchach. Cóż – jestem kobietą, ale słyszącą dość dobrze może z nieco innym podejściem do scenicznej estetyki.

Niedziela miała rozegrać się pod hasłem Esoteric. Trochę się bałam przyznaje, bo doom metal w ich wydaniu może człowieka wymęczyć do granic nawet kiedy leci z płyty w domowym zaciszu. Tym niemniej pierwszy tego wieczora warszawski zespół Moja Adrenalina zaserwował krótki lecz niezwykle dynamiczny koncert co zaowocowało pozytywnym nastrojem. Po nich na firlejowej scenie zainstalował się duet  Necro Deathmort. To było… nekro-śmiertelnie-nudne. Ani w tym nic odkrywczego ani poruszającego w jakikolwiek sposób. Kilka dźwięków wystarczyło, żeby wybrać okolice baru niżeli męczyć się w klimatach mrocznych bitów poprzeplatanych metalowymi riffami.

Po nudnawym performance wskoczyli na scenę panowie z Wysp Brytyjskich – Mouth Of The Architekt. Nie jestem specjalistką od ich repertuaru ale odegrane z wielką precyzją przy bardzo dobrym brzmieniu ”AVivid Chaos” zrobiło na mnie wrażenie. Poza materiałem z debiutu zespół zagrał przekrojowy set sięgając także po najnowsze dokonania. Kilkuminutowe kompozycje przygotowały tylko połowicznie publiczność na finał klubowej części Asymmetry.

Festiwal jeszcze bardziej wyhamował i zwolnił tempo z chwilą rozpoczęcia koncertu Esoteric. Miał trwać dwie godziny a licząc bisy trwał ponad dwie i pół. Greg Handler ze swoją nieodzowną mikrofonową konfiguracją na twarzy i tonami efektów pod stopami to ryczał to warczał podczas często piętnastominutowych monumentalnych kompozycji grupy. Przyznać muszę, że narastające na siebie brzmienia potężnych riffów wygrywane na trzech gitarach połączone z dudniącymi basami robi wrażenie.

Ta nieliczna garstka osób, która wytrwała tą muzyczną lobotomie w wydaniu Brytyjczyków zapewne doznała urazów trwałych i nieodwracalnych. Zespół wykonał cały materiał z albumu "The Maniacal Vale" zatem wybrzmiały: "Circle", "The Order of Destiny", "Beneath This Face", "Caucus of Mind", "Ignotum Per Ignotius", "Quickening", "Silence" oraz "Dissident" z "Metamorphogenesis". Brzmieniowo – był to jeden z najlepszych koncertów Asymmetry Festiwal 2.

Na tym zakończył się mój udział w tegorocznej edycji festiwalu. Trochę szkoda mi ostatniego dnia pod gołym niebem i występu Ez3kiela, ale trzeba było wsiąść w pojazd i wrócić do domu. Nie chcę podsumowywać tej relacji porównywaniem jej z pierwszą edycją – bo była to edycja inna. Cieszy mnie fakt, że organizatorzy nie sięgnęli po te same zespoły, że festiwal był urozmaicony i może nie pełen ale jednak z kilkoma niespodziankami. Każdy dzień przyniósł gorsze i lepsze występy, ciekawsze i mniej ciekawe akcenty. Jeśli tylko będę miała okazję wziąć udział w następnej edycji z całą pewnością sobie tego nie odmówię.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły