"Irradiant" to następca "Lumineferous" - płyty, która pozwoliła francuskiemu Scarve zostać zauważonym i docenionym. Jeśli jednak coś jest uznawane za dobre, to należy trzymać się tej konwencji i zbyt daleko od niej nie odchodzić. Scarve doskonale zrozumiał tę zasadę, ale "Irradiant" cierpi na chroniczny brak wszystkiego.
W zasadzie pod żadnym względem album ten nie dorównuje poprzedniczce.
Zacznę od tego, że brzmienie jest o wiele bardziej płytkie i "miękkie"
- w efekcie zabrakło energii, mocy i czegoś co skupiałoby uwagę. Poza
tym, w poszczególnych utworach pomysły, a raczej ich brak są
powielane. Dla mnie "Irradiant" jawi się jako zestaw przypadkowych
partii gitarowych (nie mylić z progresją, ani z Meshuggah), które w
żaden sposób nie prowadzą do muzycznej konkluzji. Również prawa sekcji
wydaje się być nieco prostsza niż na poprzedniczce. W tych dźwiękach
nie ma struktury przyczynowo-skutkowej, a jeden motyw nie wynika z
poprzedniego. Nie uratują tego krążka nawet bardzo dobre solówki, ani
gościnny udział Fredrika Thordendala z Meshuggah. Niestety, ale drugi raz już nie dam się nabrać na tą "oryginalną" formułę industrial-thrashu. "Irradiant" to zwyczajnie słaby i nudny album, nie dorównujący poprzedniczce. Zespół nawet nie pokusił się o uwypuklenie umiejętności instrumentalnych, które choć w niewielkim stopniu przykryłuby brak tego wydawnictwa, a tymczasem Scarve stał się gołodupcem własnego losu.
Wydawca: Listenable Records (2004)