Przyszedłem do domu radosny i pełen energii, jak nigdy dotąd. Okazało się, że w szkole organizują bezpłatne , bo w mojej rodzinie to słowo klucz, gdy chce się cokolwiek zrobić, kursy sztuki walki. Swoją drogą, nie to, żebyśmy nie mieli pieniędzy, ale rodzice uważają że, jeżeli chcę czegoś więcej niż strawy, schronienia i ubrań, muszę sam na to zarobić. A żeby nie było, ubrań też jest jak na lekarstwo. No, ale wracajmy do tematu. Nie wiem, co to za styl, ale wyglądało imponująco! Naprawdę, skok, wykop, półobrót. Dosłownie jak Chuck Norris w „Strażniku Teksasu”. Zawołany, siadłem do obiadu. Teraz tylko pozostało czekać na dogodny moment.
-A, co ty taki dzisiaj radosny co? Brałeś coś?-Nie, Mamo!- Widzicie, nie to żebym był narkomanem, tylko zazwyczaj nie mam powodu do radości, więc siedzę cicho i egzystuję. Słuchajcie , w szkole jest kurs samoobrony i do tego, uwaga, BEZPŁATNY. - spojrzałem na twarze rodziców mając wyrysowaną na twarzy prośbę.-Więc?
-Co znaczyło to „uwaga” …
-Mniejsza kochanie, dobrze zgadzam się. Niech chłopak sobie poćwiczy, może zrzuci trochę kilo...- I znowu się zaczyna. To że mam brzuch to nie znaczy, że jestem gruby, prawda? Więc wstałem i poszedłem na górę posiedzieć na chacie. Wieczorem ojciec przyszedł do pokoju i podpisał zgodę i, o dziwo, dał mi stówę, uwierzycie? Ze zdziwienia o mało nie zleciałem z krzesła. Ojciec wyszedł a ja położyłem się do łóżka.
Zaraz po szkole, mieliśmy pójść do sali gimnastycznej. Pewnie zastanawiacie się co było na lekcjach? Ano to, że znowu zaczęło się wyzywanie, poniżanie. Mniejsza. W sumie na zajęcia przyszło może z pięć osób razem ze mną.
-Witajcie, Nazywam się- słuchałem. Uwierzcie, że pochłaniałem każde słowo, lecz byłem zbyt podniecony, by cokolwiek spamiętać. W końcu sensei, bo tak kazał się nazywać nauczyciel, nie wiem co to znaczy ale brzmi zajefajnie, dał nam strój i ochraniacze. Zgłosiłem się na ochotnika.
-Stań tak, dobrze i teraz spróbuj mnie jak najsilniej uderzyć.
Przez chwilę zastanawiałem się jak to zrobić, żeby nie wywołać fali śmiechu na sali. Ruszyłem na niego, zamachnąłem się i... wstałem z podłogi. Wszyscy się śmiali a we mnie rósł gniew. W prawdzie nie wiem, co się stało, ale czułem ogromny ból głowy. Nagle świat zawirował i zniknął. Teraz stałem na środku jakiegoś śmiesznego domu. Chyba japońskiego, a może chińskiego? W ręku miałem miecz, prawdziwy, taki jaki widziałem w telewizji! Pode mną klęczał sensei błagając o litość. Nie wiedziałem skąd ja tu się wziąłem, ale coraz bardziej mi to odpowiadało. Pod ścianą stała cała moja klasa. Kolejna zagadka, co oni tutaj robili? Wszyscy skandowali moje imię:
-Michał! Michał!...
A ja stałem oszołomiony. W końcu dopadł mnie gniew upokorzenia. Zamachnąłem się mając zamknięte oczy. Czas się zatrzymał. Gdy otworzyłem oczy wszyscy wiwatowali. Czułem się spełniony, szczęśliwy. W końcu wyszliśmy na ulicę. Chodziliśmy, wszyscy mi się kłaniali. Ja dumny, pewny siebie. Aż spotkałem mojego szkolnego prześladowcę. W mgnieniu oka przestałem być pewny siebie, ale wiwatujący tłum dodał mi siły. W sumie nic nie zrobiłem, to on nadział się sam. Znów poczułem przypływ sił i wolność. Nigdy nie byłem taki szczęśliwy. W końcu oszołomienie znikło i zacząłem zauważać otaczający świat.
Byłem w domu, znaczy w moim mieście. Tylko, że po drugiej stronie miasta, jakieś 10 km od domu. Byłem tu kiedyś z mamą, kiedy zabrała mnie do centrum handlowego. Był wieczór i zrobiło mi się zimno. Wyrzuciłem miecz i poszedłem na przystanek autobusowy. Nie miałem pojęcia jak stąd trafić do domu, ale o dziwo, moi koledzy z klasy sami mnie zaprowadzili do domu. Okazało się, że jest to całkiem niedaleko. Gdy wszedłem do domu, rodzice powitali mnie z radością. Osłupiałem, ale podobało mi się to. Ten dziwny, zmieniony świat podobał mi się. Nikt się nie naśmiewał, byłem w centrum uwagi. W końcu poszedłem spać, w sumie to po prostu położyłem się do łóżka, bo bałem się że jak zasnę to to wszystko pryśnie jak bańka mydlana. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem, zgasłem ze zmęczenia.
Obudził mnie czuły głos mamy, po raz kolejny nie mogłem uwierzyć w to, co się działo. Wszystko było niby takie samo, lecz wszyscy mnie szanowali. Dni mijały a ja przyzwyczaiłem się do tego nowego życia. W końcu przestałem bać się zasypiania i czułem, że ktoś zlitował się nade mną i odmienił moje życie. Pewnego dnia, wszystko zaczęło się zmieniać, znaczy w sumie nic, lecz miałem jakieś przebłyski. Czasami zawieszałem się i patrzyłem w biały sufit jakiegoś pomieszczenia. Od czasu do czasu słyszałem głos, chyba rodziców. Gdy wróciłem do domu byłem okropnie śpiący, wlazłem pod kołdrę i zasnąłem.
-Michał!! Michał!! Panie doktorze!! On się obudził, otworzył oczy, nareszcie! Nasze dziecko kochane!!.
-Spokojnie, proszę Pani. Ej, chłopczyku, słyszysz mnie? Możesz mówić? - oślepiające światło sprawiło, że oczy mi łzawiły, wyglądało to tak, jakbym płakał. Pokiwałem głową, że słyszę, burknąłem coś co przypominało „tak”.
-Dobrze, wiesz, gdzie jesteś?-W moim do....-Rozejrzałem się, szpital? Co ja tu robię? -Gdzie ja jestem?
-W szpitalu, pamiętasz coś?
-Wczoraj położyłem się spać i obudziłem się tutaj.
-Nie, dziecko, przeleżałeś w tym szpitalu ponad miesiąc. Twój nauczyciel walki niefortunnie rzucił cię na podłogę poza materacami i miałeś krwiaka mózgu. Leżałeś w śpiączce- Wiecie jak to jest, gdy ktoś obdziera was ze skóry? Pewnie że nie, a ja wtedy czułem się tak jakby ktoś wydarł mi duszę i wstawił jakiś tani zamiennik. Jakąś podróbkę. No nic. Na tym skończymy tą opowiastkę. Minęły już dwa lata, a ja nadal jestem grubym Michałem.