Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Żniwiarz dusz

Żniwiarz dusz, opowiadanie

Rozcieńczona krew spływała po emaliowanej, beżowej umywalce wprost z rąk pochylonej nad kranem sylwetki niewysokiego mężczyzny. Sarkastyczne "umywam ręce" wieńczące każdy z tych koniecznych rytuałów tradycyjnie wypełniło na kilka chwil i tak już dość zgęstniałe powietrze kawalerki. I ten uśmiech w lustrze – namacalne odbicie kolejnego sukcesu, jak podpis pod mechanicznie przeżywanym życiorysem. Zupełnie potrzebna kropka nad "i", bez której autor pogubiłby sens. Do tego dopuścić znów nie mógł.

Ten raz pamiętny teraz staje mu przed oczami, zbyt krótka migawka na retrospekcje, wcielona w rolę wieczystej przestrogi macha wskazującym palcem do lustra śląc różowe krople na całą łazienkę. Zmyje to później, ustępując miejsca dobijającemu się do wąskich, nieco krzywych nozdrzy zapachowi gotowanej fasoli. Posiłek – choć już niezbyt rytualna to czynność, zdaje się dobrym podsumowaniem dobrze wykonanej roboty.

Gdzieś między przedostatnim a ostatnim ziarnem poczuł lęk. Niezdolny zaskoczyć niczym nowym, wierny druh nocnych wypadów wpadł przypomnieć jak nieostrożny był tym razem. Pytanie "co jeśli ją odratują" było tu głupawym kawałem, może nawet lekko niestosownym, ale jednak żywa – nie żywa, widziała jego twarz. To wszystko przez wszechogarniającą rutynę. Chciał czegoś nowego, przecież jest jeszcze młody, przecież wyjątki potwierdzają regułę, przecież.. był tylko człowiekiem. I ten istotny fakt z przeszłości mógłby tym razem się przydać, jakoś uzmysłowić "górze", że jeśli nawet było to błędem, to błędem jak najbardziej możliwym, a nawet prędzej czy później niemal pewnym. A jeśli jednak nie, jeśli wiedzą lepiej to "ziemia nie jedno życie w jaskiniach swych trzyma" – jak mawiał mu dziadek. Mogli więc wybrać lepszy materiał, przewidzieć, zapobiec, ale nie chcieli. Teraz za późno, co się stało - się nie odstanie.

Więc widziała jego twarz. Oczy szaro-zielone, w nocy zwykle bardziej zielone, co zauważył przypadkiem z deszczem na plecach. Wargi dość pełne jak na faceta, policzki nienagannie pozbawione zarostu i w ogóle ten zwarty gmach mięśni mimicznych akurat składających się w kształt wyrażający fascynację, podnietę i sumienność zarazem. Lecz to nieważne, to mogła widzieć, przypuszczał nawet że pod tym względem pierwsza nie była. Ale tym razem i on to zauważył. Moment epicki oddzielania duszy od ciała, więc śmierci zwyczajnej właśnie trwającej lecz nieuniknionej wyrwany z kontekstu tępym kontaktem źrenic obojga. W takich chwilach wiele przestaje mieć znaczenie, by nikłe przejawy najdzikszych emocji mogły się spełnić na planie powstałej pustki. Niesforne, puszczone samopas zwarły łańcuchem po jednym ich zmyśle by silniejszy wlewać mógł gniew i nienawiść lub lepiej "zło" w tego słabszego. Chwile niepoliczalne żadną jednostką, przerwał dopiero słony posmak. Łez ślady i smak, zdolne otrzeźwić tym razem stały się zaledwie nakazem by kończyć flirt oczodołów. Zawstydzony nowym zjawiskiem niczym amator bez prawa do światowych objawień, zbiegł chichocząc i łkając na przemian. Dopiero tutaj, w malutkiej łazience zdołał odnaleźć sensowny ciąg przyszłych wydarzeń, już rutynowych, na wszelki wypadek.

Jednak to było za mało. Ziarnko fasoli ozięble zapomniane dosychało pasywnie na sztucznej porcelanie, być może czekając aż młody filozof dojdzie do wniosków ignorujących w końcu to co historia zabrała. Tymczasem on słuchał sam siebie by kłócić się z myślami. Kiedyś gdy jeszcze brał leki, gdy skąpy zastęp tak zwanych znajomych wpychał go z rzadka w świat w wersji normalnej obiecał sobie, że to będzie jego sekret. Że to jedno pozostawi sferze najintymniejszej, by w razie utraty wszystkiego co dała mu świadomość, to jedno mieć tylko dla siebie. Minęły lata od tamtej pory. Co najmniej dwa, bo tylu sam jestem świadkiem. Wiele ciał ułożył w mogiłach, wiele dusz skompletował, wiele pieniędzy przypadkiem włożył w kieszenie kapłanów i oto dziś w nocy wszystko wytarte jednym jedynym przypadkiem. Nie, nie żałował – nie wiedział czego by mógł i to go najbardziej trapiło.

Analiza zaprowadziła go raz jeszcze na oszronione pola za szpitalem psychiatrycznym. Zdezelowanym golfem "dwójką" właśnie dojeżdżał oczami pamięci do celu. Mechanizm stacyjki poddał się kluczykowi i w dwie minuty później zapada idealna cisza. Szybko ogarnął wzrokiem niejaką Samantę lat 19 – wciąż była pod wpływem leków. Wyrzucił ciało na oszronione liście trawy jednak nie osiągnął zamierzonego celu. Zdjął kurtkę, czapkę i buty ze skarpetkami z ciała dziewczyny, spokojnie przystępując do "oklepu" policzków. Udało się, powolnie ale z widokami na sukces przytomność wspinała się po drabinach wiązań barbituranów aż wreszcie zajęła należne jej miejsce. Sakramentalne i jakże zabawne "umrzesz jak choćby drgniesz", zabawne zwłaszcza na 4-stopniowym mrozie by spokojnie móc związać wciąż nie bardzo zorientowaną blondynkę.

"Ciało skrępowanej kobiety przypomina kokon z którego rodzi się piękna istota. Nim wyjdzie na świat musi się jednak przezeń przebić. Motyl nie wspomina dawnego więzienia, więc i Ty nie wracaj do więzień z których wyzwalasz dusze".

Żaden uczony ani też guru-fanatyk nie byłby w stanie go do tego przekonać, ta prosta zasada siedziała po prostu gdzieś w jego podświadomości, pierw jednak zdołała ewoluować w zdolną parafrazę skonstruowaną pod jak to się mówi "zwyrodnialca". Miał ich jeszcze kilka jednak ta była najwięcej problematyczna, przynajmniej z początku gdy dzienne koszmary spowalniały realizację zleceń. Teraz jednak to była błahostka, kolejny niewytłumaczalny absurd dla skostniałych uczuć.

Wydobywając esencje życia zaklętą w jękach, krzykach, błaganiach powoli przebijał się przez obmierzły kokon i.... właśnie bez warunkowanego czasem porządku nagle wyrasta obraz posiniaczonej twarzy z zakrzepniętymi strużkami krwi sięgającymi aż za usta, przemieszanej z zastygłymi łzami i całym tym brudem – ubocznym akcentem radosnego procesu. Cóż go urzekło w tym obrazku? Co namnożyło tej wątpliwości która teraz w podzięce mnoży mu myśli wewnątrz umysłu? Kłęby wręcz bałwany gęstniejących hipotez, wniosków, argumentów i rubasznych fantazji wreszcie znalazły tę scenę gdy wszystko mieniło się wielką eksplozją. To iskry w tych oczach, nie obojętnie łaknące ujrzeć przed końcem cokolwiek, lecz usilnie pragnące ujrzeć właśnie jego. To go zmusiło by zdjąć czarny kaptur, by się pochylić i szeptem przekazać "parę słów o sobie". Zwyczajnie prostych rodem z pierwszego roku szkolnego gdy integracją był werbalny komunikat kim się jest, już bez potrzeby wycieczek "po co" i "czy taki zostanę". Ta adnotacja w pamięci dziewczyny złamała barykady latami stawiane, przesunęła granicę śmiałości o następny krok.

Ważne – nieważne, przecież "ludzie się zmieniają". Tyle że to te zmiany zmieniają wszystko. Miał tu na myśli szefów i ich stosunek do przemądrzałych kroków. Coś się zmienić musi – czuł to pod skórą. Ostatnio gdy raczył wzbogacić asortyment narzędzi zwiększyło się zapotrzebowanie. Ach cóż za szczęśliwiec! Właśnie przypomniał sobie o tej drobnostce skąpanej w rutynie. Analogie zawsze traktował jako jedynie prawdziwy sposób interpretacji tego co spotkał, spotkało i musi spotkać jego osobę. "Więc pewnie znów limit się zwiększy" – pomyślał i bez namysłu podpisał wniosek uśmiechem. Fasoli ostatniej nie dojadł,wtłoczona wodą z kuchennego kranu gdzieś w hydraulicznym galimatiasie utonęła w rozcieńczonej krwi. Teraz i talerz był czysty, tylko powietrze nadal nadmiernie zgęstniałe, jakby niechętnie karmiło żniwiarza. Z niekłamaną odrazą i ono miało swój cel i zlecenie, póki on musiał i ono musiało.

Komentarze
Panekx : rozpocznie się wrzawa i pozoga , ludzie wyjda na ulice nie tylko laknac spraw...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły