Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Spadająca gwiazda

"Czy to nie śmieszne? Wyobraził sobie, jak głupio musi wyglądać. Grzywa brudnych, rozczochranych włosów opadała mu niedbale na czoło. Figlarnie, ha! Figlarnie. A jego ubrania? To już przeszłość, teraz miał na sobie... No cóż, łachmany. Oczy błyszczały mu szaleńczo. Czy to nie zabawne, jak ten więzień z na przeciwka patrzy na niego z mieszaniną przerażenia i politowania? Twardziel, który bez zmrużenia oka zamordował sześcioro osób. Duży i silny, Tylko z jakiegoś powodu długie noce wypełnia jego szloch. Nie, to nie jest zabawne... Wciąż te same ściany. I nic ich nie zmieni! A jednak ciągle rozgrywają się tu małe dramaty... Dramaty? Nie, nie, dramaty przeżywają dobrzy ludzie o czystych sumieniach. Dramaty są wielkie i wyniosłe. Dramaty ktoś obserwuje, płacze. Nie, dramaty to przywileje wdów po zmarłych na wojnie żołnierzach, cierpiących bohaterów i kochających się wbrew wszystkiemu pięknych par. To tutaj to komedia. Tak beznadziejna, że nie pozostaje nic, tylko śmiać.się nad tą nieudaną parodią życia."
Stał na środku i śmiał się głośno.
W całej tej sytuacji była jakaś złośliwa ironia.
Jego pierś się zatrzęsła.
Czy to nie śmieszne? Wyobraził sobie, jak głupio musi wyglądać. Grzywa brudnych, rozczochranych włosów opadała mu niedbale na czoło. Figlarnie, ha! Figlarnie. A jego ubrania? To już przeszłość, teraz miał na sobie... No cóż, łachmany. Oczy błyszczały mu szaleńczo. Czy to nie zabawne, jak ten więzień z na przeciwka patrzy na niego z mieszaniną przerażenia i politowania? Twardziel, który bez zmrużenia oka zamordował sześcioro osób. Duży i silny, Tylko z jakiegoś powodu długie noce wypełnia jego szloch. Nie, to nie jest zabawne... Wciąż te same ściany. I nic ich nie zmieni! A jednak ciągle rozgrywają się tu małe dramaty... Dramaty? Nie, nie, dramaty przeżywają dobrzy ludzie o czystych sumieniach. Dramaty są wielkie i wyniosłe. Dramaty ktoś obserwuje, płacze. Nie, dramaty to przywileje wdów po zmarłych na wojnie żołnierzach, cierpiących bohaterów i kochających się wbrew wszystkiemu pięknych par. To tutaj to komedia. Tak beznadziejna, że nie pozostaje nic, tylko śmiać.się nad tą nieudaną parodią życia.
Jakie trzeba mieć poczucie humoru, by umieścić osiemnastolatka wśród kamiennych murów, krat, stęchlizny, brudu i pleśni! Do tego dodać mu parodniowy zarost, tak "idealnie" pasujący do młodej twarzy. Powinna go teraz zobaczyć jego wychowawczyni!Wszelkie głupie teksty o wspaniałej przyszłości stanęłyby jej w gardle. Tak, ona na pewno by zrozumiała ten żart! Bo on nie rozumiał. Ale po co? Po co cokolwiek rozumieć? Myśli. Przychodzą i odchodzą nic nie zmieniając. Zachichotał. Wykrzywił się wspominając słowa:
"Gratuluję! Zająłeś drugie miejsce! Jestem... j-jestem taka wzruszona...Nigdy nie miałam tak wspaniałego ucznia! Krajowa olimpiada... To wspaniałe osiągnięcie, jestem pewna, że bez problemów dostaniesz się na wybrane studia. Masz przed sobą wielką przyszłość...
Cha cha cha! Przeszłość. Wielka! Na jakieś sześć metrów kwadratowych, chyba! Na peeewno daleko zajdzie. Na przykład do drzwi i z powrotem. Taa, taka kariera, taka kariera... Ma nawet swoją małą widownię...
Jeden z dwóch celników, przechodzących korytarzem, uderzył w metalowe pręty swoją pałką.
- Zamknij się ty szczeniaku! Niedługo nie będzie ci juz tak wesoło, ty śmierdzący gnojku! NO i czego? Czego tak rżysz? Ty diabelski pomiocie... Ty... Zaraz... - zaczął przerzucać klucze na metalowym krążku.
- Nie warto - parsknął drugi. - Szczeniak postradał zmysły.
- Zobaczymy...
- Po co marnować na gnoja czas?
"Właśnie, po co? - przemknęło przez znękany umysł chłopaka. - Pomyślcie tylko: czekają na was telewizor i tłuste pączki... Zjadłoby się, co? Słodkie, że aż niedobrze..."
Cha cha cha...
- Zaraz zetrę mu ten durny uśmiech z twarzy! - odnalazł to, czego szukał. Zamek szczęknął i ciężki metal powoli i ze skrzypieniem, odsunął się, by wpuścić do środka mężczyznę. Drugi stał w pogotowiu, z uniesioną bronią.
"Dobra robota - ucieszyła się kobieta. - Twoi rodzice muszą być z ciebie bardzo dumni..."
- Patrz, jak do Ciebie mówię, ty...!
"Cześć! - dziewczyna patrzyła na niego zalotnie, Miała jasną twarz. Dobrze wiedział, że ten jej niesforny kosmyk, czekający tylko na jego dłoń, która by go zabrała z jej rumianego policzka, nie opada na niego przypadkiem. - Fajna koszula..."
Cha cha cha cha.
- Ja ci...!
ŁUP! To pałka trafiła w brzuch więźnia.
"Jesteś dziś jakiś rozkojarzony... Powiedz, zakochałeś się?"
Kolejne uderzenie, tym razem po żebrach. - Zamkniesz się wreszcie? "Świetna robota!" "Myślisz...- delikatne ręce rozpięły guzik jego koszuli - że jestem ładna?"
BUM! ŁUP! W żołądek, w żebra, w klatkę piersiową...
Cha cha cha! Czy to nie komiczne? Człowiek marzy, wiele sobie wyobraża... A tu figa! Szuka sensu w życiu, a co znajduje? Nic. Sądzi, że może decydować o swoim losie... Dobre! A ci ludzie! Ta złość! Tak, to takie frustrujące, że ktoś nie błaga ich o litość... Ale po co miałby to robić Co by to zmieniło? Gdy znika nadzieja, zaczyna niknąć również ból, pragnienia.... Nic nie było, nie ważne co będzie... Winny? Niewinny? Biedny, głodny i opuszczony morderca! Jakie to dowcipne!
"Przystojniak z ciebie..."
- Zasrany śmierdziel...!
ŁUP!
"Kochanie..."
- Ty nędzny...
"Czy chciałbyś..."
- Już ja cię...!
"...ze mną..."
- nauczę!
"Teraz?"
Cha cha cha cha cha...!
Śmiech powoli zamierał, tłumiony wściekłymi uderzeniami. W końcu zniecierpliwiony, niezadowolony głos przywrócił towarzystwo na ziemię. Ostrzegano go, by nie przesadził Obaj mieli by wtedy kłopoty. Wejście do celi znów zostało zamknięte. W środku został tylko jeden człowiek. Leżał na ziemi. Śmiech ucichł.


***


Furgonetka jechała na sygnale, nieuchronnie zbliżając się do celu. W tle było słychać również inne syreny. Żaden z policjantów nic nie mówił. Nie reagowali na rozdzierające, choć stłumione wrzaski chłopaka, ani na jego łkanie. Trzeba jak najszybciej odstawić go do aresztu. Na szczęście akcja poszła nad podziw łatwo. Kto by się spodziewał, że kwadrans po tym, jak zadzwoniła roztrzęsiona staruszka, że coś złego dzieje się w mieszkaniu obok. Nie odkryją nowożeńców, ale morderstwo pierwszego stopnia i sprawcę na miejscu? Nie stawiał oporu, najwyraźniej był w szoku. Rzeczywiście był trupio blady i mamrotał: "to nie tak... to nie może być, nie prawda... to ona mnie porzuciła..."
Zignorowali szlochy dochodzące z tyłu. Widzieli, jak się poci, jak jego palce bieleją od bezsensownego zaciskania się na prętach. Bo co mieli zrobić? To nie był jakiś przestraszony młodzieniec, tylko złoczyńca. Jego oszalałe z przerażenia oczy błądziły po wnętrzu pojazdu. Wpatrywał się w nich z rozszerzonymi źrenicami, jakby błagał, by ktoś zaprzeczył temu, co się wydarzyło, powiedział w końcu, że to nie dzieje się naprawdę, to tylko żart...
Trudno, by ktoś żałował człowieka, który dopuścił się takiego czynu... I po co teraz tak płacze? Trzęsie się, miota i skowycze, jak zbity pies porzucony w lesie, to znów nieruchomieje patrząc się nie wiadomo na co... Chociaż z jego twarzy można, że na coś przejmującego grozą. Czyżby to wyrzuty sumienia? Po tym wszystkim niewiele znaczyły... Ale to nie to. Kolejny tchórz, nie oglądający się za siebie, nie widzący innych, nagle odkrył, że tu i teraz nie jest już proste i kolorowe, a jutro maluję się czarnymi barwami. Dostrzegł czarną plamę malującą się na horyzoncie. Zrozumiał. Był tylko dzieciakiem, skończony, przegrany. Czekały go długo godziny samotności, poniewierania, udręki...Na własne życzenie wszystko zniszczył, a teraz czeka go tylko niewola...
Czy zastanawiałam się na tym, co robił? Trudno powiedzieć. Bo kto odgadnie co się dzieje w głowie bandyty? Trudno zaprzeczyć, że sytuacja była dziwna. Czyżby w kluczowym momencie puściły mu nerwy? Czekał, aż po niego przyjadą i go aresztuję? Pozbawione to było jakiegokolwiek sensu. Ale to dobrze, dobrze... Mniej zachodu. Ledwie minęło dziesięć minut, a już są w drodze powrotnej. Poszło trochę za łatwo, ale są lepsze powody do narzekania. A przecież czeka jeszcze tona papierkowej roboty.
Lamenty z tyłu samochodu nie podnosiły na duchu. Jednak starali się pamiętać, że ten rozpaczający młodzieniec to naprawdę bandyta. A oni są policjantami. Wykonują swoją pracę najrzetelniej, jak mogą. Oczyszczają społeczeństwo. Działają dla dobra państwa. A ten tam takim zachowaniem może jedynie zasłużyć na pogardę! Nie było łatwo, to nie tak jak na filmach. Po obejrzeniu sceny, na której tak niedawno rozegrał się dramat... Krew na podłodze. Czerwone krople na ścianach, powoli zasychające, które jeszcze niedawno krążyły w żyłach... Teraz rozprutych żyłach. Poharatane ciało. Głębokie rany, które już nigdy się nie zagoją. Młode ciało, z którego brutalnie wyrwano duszę. Nóż. Zimne ostrze. Teraz śpiące, schowane jako dowód zbrodni przez funkcjonariusza, ledwo powstrzymującego drżenie, lecz jeszcze niedawno zadające śmiertelne ciosy, prowadzone bezlitosną ręką...
Ale skąd tyle zła w tym chłopaku? Ma najwyżej dziewiętnaście lat...Czy te jasne, błękitne oczy patrzyły na swoją ofiarę, gdy ta, w tak tragiczny sposób kończyła swoje życie? Czy wówczas była w nich nienawiść, żądza, może szaleństwo? To możliwe, że ten człowiek zgwałcił i zamordował niewinną dziewczynę? Tak niewiarygodne, a jednak... Prawdziwe. Tak, jak prawdziwe było jej martwe ciało.
Żaden z mężczyzn jadących tym samochodem nie miał prędko zaznać spokojnego snu. Ale to była jej praca i ktoś ja musiał wykonać, a tak się złożyło, że tym "kimś" byli właśnie oni. Nie narzekali. Nie tego się spodziewali i nie przypominało to ich dotychczasowej pracy, chociaż oczywiście uzyskali odpowiednie przygotowanie. Byli przygotowani... Nie rozmawiali o tym. Starali się nie myśleć. Za kilka godzin mieli wrócić do swoich rodzin. Znajomy kąt, żona, stół zastawiony do obiadu... Ale chwila obecna napierała i nie dawała się pominąć. Szlochający z tyłu morderca nie poprawiał sytuacji.


***



Właśnie miał zdjąć koszulę, by przebrać się do snu, gdy zadzwonił dzwonek. Naciągnął ja z powrotem i ruszył nieco zaskoczony do drzwi. Jeszcze bardziej zdziwił sie chwilę później, gdy je otworzył. Serce zabiło mu mocniej. O framugę opierała się najpiękniejsza dziewczyna, jaką znał. Szybko przebiegł wzrokiem po jej długich, zgrabnych nogach, bardzo krótkiej, białej, plisowanej spódniczce, obcisłej, czerwonej bluzce, uwydatniającej jej pełne kształty... i zatrzymał na drobnej, szczupłej twarzyczce, z tym małym, lekko zadartym noskiem, delikatnymi, kuszącymi usteczkami, niebieskimi oczami i wyregulowanymi brwiami.
- Cześć! - dziewczyna patrzyła na niego zalotnie, Miała jasną twarz. Dobrze wiedział, że ten jej niesforny kosmyk złocistych, sięgających ramion włosów, czekający tylko na jego dłoń, która by go zabrała z jej rumianego policzka, nie opada na niego przypadkiem. - Fajna koszula... - Czemu zawdzięczam tą wizytę?
- Och... - minęła go - byłam w okolicy... - rzuciła mu przez ramię uśmiech - i pomyślałam, że wpadnę.
Odwróciła się, skierowała na niego oczy i wskoczyła na pościelone łóżko.
- Nie przeszkadzam? - zapytała zaniepokojonym głosem, klepiąc pościel koło siebie. - Bo jeśli tak, to...
- Ależ skąd! - nogi same zaniosły go w jej stronę. Szedł jednak wolno i niepewnie. Dotychczas wiele rozmawiali na gg, ale mieli okazję się spotkać zaledwie parę razy. Ale przy niej zawsze od razu czuł się lepiej. A było mu to potrzebne, gdy się poznali. W duchu dziękował losowi za korek, w którym utkwił autobus, którym oboje jechali, za to, że dało to możliwość nawiązania z nią kontaktu. Wczoraj na pożegnanie ją pocałował. Trudno ukryć, że od tego czasu ciągle zajmowała jego myśli i zakradała się do snów. A teraz jeden z nich zaczął się ziszczać. Była tu, niezwykle pociągająca...
Powoli podszedł i stanął obok, niezdecydowany. Nie był w stanie jasno myśleć. Nie przywykł do takich sytuacji, ale nie zamierzał zaprzepaścić takiej okazji. Uśmiechnęła się, a on zachęcony przysiadł obok niej. Nie mógł nawet na chwilę oderwać oczu. Szczególnie, że ona zdawała się odwzajemniać równym zainteresowaniem. Odgarnęła mu włosy z twarzy.
- Ale są figlarne - zaśmiała się.
Jego ciało przeszła fala podniecenia, gdy dziewczyna zaczęła przesuwać twarz w jego stronę, nie zastanawiał się nad niczym, tylko pochylił się, by znaleźć ustami jego ust, poczuć ich miękkość, posmakować słodkiego pocałunku, zaprawionego delikatną igraszką. Najpierw złączali się powoli, ich języki ledwo się dotykały, z czasem łącząc się coraz bardziej zdecydowanie. Czuł miękkość jej piersi, które unosiły się, ocierając o niego w głębokich oddechach. Dotykali się, on trochę niecierpliwie, ona zdecydowanie, choć bardzo delikatnie. Jej dłoń spoczęła tuż pod jego pępkiem i zaczęła zjeżdżać coraz niżej i niżej... I... To było cudowne, tak przyjemne, tak...
Miał wrażenie, że podniecenie sięgnęło już zenitu, z trudem łapał oddech, gorąco paliło całe jego ciało, a ona poruszała dłonią z rosnącą szybkością i zdecydowaniem, jęki rozkoszy same wyrwały mu się z piersi, to było niesamowite. To, co się z nim działo nie sposób opisać. Wnosił się na nowe wyżyny odczuwania, gdzie emocje były tysiąc razy spotęgowane... Zacisnął dłonie na kołdrze i zamknął oczy. Nie mógł wytrzymać, nie mógł zapanować nad własnym ciałem, drżał, a rozkosz rozlewała się błogo, uderzała przy każdym ruchu jej ręki... Tak... Jeszcze... jeszcze... Nie słyszał siebie. Nic nie słyszał. Nie widział. Tylko czuł. Jego ciało płonęło.
Ten pożar ogarnął go teraz całkowicie, jego zmysły szalały. Pobudzenie, a zarazem obezwładnienie...Był jak gejzer podniecenia, który właśnie wybuchł...

Oddychał ciężko, rozkosznie rozleniwiony. Była wspaniała, namiętna...Przez jakiś czas trwali w milczeniu, po prostu się pieszcząc.
- Myślisz - rozpięła guzik jego koszuli - że jestem ładna?
- Taa - wysapał. To, co się działo, było takie niesamowite, takie...
- Kochanie... Czy chciałbyś... Teraz... ze mną...? - Nie czekała na odpowiedź. Drugi guzik, następny... ubranie pod jej palcami zsunęło jej się z ramion. Jak to się działo, że bez trudu odnajdywała najwrażliwsze miejsca na jego skórze i samą pieszczotą wprowadzała w stan ekstazy. Pozwolił odpiąć jej swój pasek. Wargami muskała jego klatkę piersiową, aż ustami natrafiła na sutek. Possała go, a potem wróciła do całowania. Drżał pod przyjemnie łaskoczącymi go opuszkami jej palców. Przy jej pomocy oswobodził się elementów ubioru. Całkowicie się jej poddał. Obserwował, jak centymetr po centymetrze odsłaniała swe ciało, podciągając bluzkę do góry, aż w końcu odrzuciła ją na bok. Patrzyła na niego hipnotyzującymi oczami, rozpinając stanik. Westchnął cicho, gdy i ten poszybował za bluzką. Ujęła jego dłonie, pozwalając dokładnie poznać kształt, poczuć jędrność... Niecierpliwie ściągnął z niej spódniczkę i majtki. Pchnęła go na łóżko. Poczuł jej gorącą skórę kiedy weszła na niego...
- To nie będzie bolało... - wymruczała.
Przyglądał jej się mętnym wzrokiem, aż tu... Świat w ciągu ułamka sekundy nabrał niezwykłej ostrości. Coś jest nie tak. I wtedy błysnęło ostrze. W odruchu szarpnął tułowiem w bok, wciąż trzymany przez nią udami. Z rozprutej poduszki we wszystkie strony poleciały pierze. Złapał ją za przegub błyskawicznym ruchem, wyćwiczonym przez grę w bejsbol, czując jak czubek sztyletu zatrzymał się wbity parę milimetrów w jego pierś. Odepchnął ją, poruszając gwałtownie całym ciałem, ale że ona nadal oplatała go nogami, razem przeturlali się tak, że teraz on znalazł się na niej. - Tylko wykorzystałeś moją siostrę, a jak zaszła w ciąże, porzuciłeś ją - syknęła, napierając na nóż. - W ciążę...? - wychrypiał, odsuwając się. Oczy mu się rozszerzyły. - To przez ciebie wyrzucili ją z domu, przez co... - szarpnął, ale ona wciąż celowała w niego bronią i patrzyła z nienawiścią przez łzy.
- Tyle opowiadała... o waszym pierwszy pocałunku... była tobą taka zachwycona... - Biła wolną ręką, łydkami zatrzymując go przy sobie. Próbował się cofnąć, wciąż zaciskając rękę na jej nadgarstku.
Drugą ręką powstrzymał jej pięść.
- Wiedziałeś, że jestem jej siostrą? Mogłeś sobie wczoraj darować tę bajeczkę o spadającej gwieździe... - Wbiła paznokcie w rękę, którą zatrzymał jej pięść i z wzmożoną pod wpływem adrenaliny siłą, ponownie próbowała wbić w niego sztylet. Czując ból, kierowany nagłym impulsem, wykręcił jej rękę i popchnął.
Bryznęła krew. Mała dłoń ześlizgnęła się z rączki sztyletu, za to on w panice złapał ją i zaczął ciąć na ślepo. Ciemność zasłoniła świat. Ona nie przyszła tu dla niego, tylko po niego. W pewnym momencie zamarł, zdając sobie sprawę, że znieruchomiała pod nim. Nic nie widząc zaczął się cofać. Upadł na ziemię, ale dalej, na czworakach, osuwał się, aż trafił na ścianę. Osunął się po niej. W głowie mu się kręciło. Nawet nie zdawał sobie sprawy z targających nim mdłości. Nie wiedział, kiedy przyszli jacyś ludzie. Nic nie słyszał. Ledwo docierało do niego, co się działo.


***


- Gdzie byłeś? - spytał chłopiec.
- Na randce, braciszku. He he, sam niedługo nie będziesz mógł się odpędzić od dziewczyn
- Dlaczego?! - wizja dziewuch kłębiących się jak rój os, była przerażająca.
- Bo jesteś bardzo podobny do mnie - puścił oko tamten. Jak moja młodsza wersja.
Dzieciak się naburmuszył. Nie bardzo spodobało mu się stwierdzenie brata, ale ten tylko się zaśmiał.
- Zdradzę ci mój sekret. Opowiadam jej o tym, jak mając dwanaście lat wszedłem na dach domu, by podziwiać niebo. Ujrzałem wówczas spadającą gwiazdę i wypowiedziałem życzenie. - Wyszczerzył zęby. - Mówię "teraz się spełniło" i ją całuję. Zawsze działa.
- Zmyśliłeś to, no nie?
- A nawet jeśli, to co? Użyj tego kiedyś, a sam się przekonasz, że czasem warto pozmyślać.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły