Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Przepowiedni czas zacząć... Ahoj przygodo!

– Dosyć! - krzyknąłem. Kilka głów odwróciło się w moją stronę. – To niedorzeczne wypływać w morze w tak paskudną pogodę! Poczekajmy, aż… – nie dokończyłem, gdyż Lazarus chwycił mnie pod ramię i wyprowadził z tawerny.

Historia zaczyna się w porcie – miejscu, gdzie przebywałem najczęściej. Na „Otchłani” spędziłem większość dotychczasowego życia. Przemierzyłem wody Taragonu wzdłuż i wszerz, opływając wszelkie lądy tego kraju. W portach roiło się od złodziejaszków, którzy czyhali na takich jak my. Mnie to jednak nie interesowało. Chodziłem wąskimi uliczkami w poszukiwaniu informacji. Zanim usłyszałem przepowiednię, żyłem sobie jak zwykły gnom-pirat, pragnący morskich przygód.

Zaczęło się od zwykłych odwiedzin w tawernie „Pod Starym Kozłem”. W środku aż wrzało od pokrzykiwań i pijackich burd. Siedziałem samotnie w ciemnym kącie, gdy do stołu dosiadł się tajemniczy gość. Nie znałem wtedy wielu osobistości z taragońskiego świata, więc pozwoliłem mu usiąść. Nie sądziłem, że ta znajomość odmieni moje życie.

Lazarus – bo tak ów nieznajomy ma na imię, był Paladynem znanym w całej okolicy. Od pierwszej chwili zrobił na mnie ogromne wrażenie. Z początku nie odzywaliśmy się w ogóle. Bo o czym taki mały i niepozorny gnom jak ja może mówić w towarzystwie kogoś wyższej rangi? W końcu nie wytrzymałem i zapytałem:

– Drogi… Przyjacielu, czy napiłbyś się ze mną rumu? Mają tu najlepszy!

Zamiast odpowiedzi Lazarus utkwił we mnie wzrok i długo milczał. Nie chciałem mu przerywać, bo dopiero co go poznałem. Cisza okazała się niemiłosiernie ciężka. W tawernie robiło się coraz głośniej. Nie słyszałem już nawet własnych myśli. Modliłem się w duchu, by paladyn w końcu przemówił.

– Wyjdźmy na zewnątrz. Tutaj jest zbyt niebezpiecznie.

Trochę mnie zaskoczyła ta wypowiedź, lecz skrzętnie wstałem i powoli zbierałem się do wyjścia. Paladyn potrzebował kilku sekund więcej, by dotrzeć do drzwi.

– A teraz powiedz mi, kim jesteś i po co…? – tutaj dostałem szturchańca.

– Nie tutaj. – ledwo usłyszałem jego szept. Moja piracka duma nakazywała się odezwać, ale nie zrobiłem nic. Po prostu stałem i patrzyłem na dziwnego gościa, który cały czas był spokojny. Nie wiedziałem jakie ma zamiary, więc postanowiłem go słuchać. Najwyżej w odpowiednim momencie czmychnę i pobiegnę uliczkami; zgubię go i będzie po problemie. Tak się jednak nie stało.

– Chodźmy na brzeg. Nikt się tam teraz nie kręci, wszyscy są u jednookiego Johnny’ego w Starym Koźle. – zdziwienie wzięło górę.

– Ale powiedz mi…

– Nie! Chodźmy stąd, zanim ktoś nas zobaczy. – uciął. Nie miałem więc wyboru i go posłuchałem.

Droga na brzeg przebiegała w głębokiej ciszy, czasem Lazarus wzdychał, lecz robił to z taką delikatnością, że tego nie pojmowałem. Nie w tamtej chwili. Myślami byłem na morzu, innymi zaś w karczmie, gdzie nie dokończyłem swojej porcji rumu. Co za pech! Po tak ciężkim dniu ktoś mnie wyrywa, prowadzi na brzeg, nie wiadomo po co i dlaczego, milczy, a ja tego nie mogę już znieść. Nagle wpadła mi do głowy myśl: a może to pułapka?! Nie wiedziałem co robić, i tak już prawie byliśmy na miejscu. Postanowiłem udawać zmęczonego i nieogarniętego.

– Jesteśmy. – głos paladyna obudził mnie z odrętwienia umysłu.

Rozejrzałem się dokoła. Byliśmy nad brzegiem morza. Słońce już prawie zaszło, w porcie nie było widać żywej duszy. Poczułem się bezradny.

– Hej! Nie zasypiaj, Dabarze. – krzyk paladyna był jak kubeł zimnej wody.

– Skąd… znasz… moje imię? – wycedziłem przez zęby, gdyż zrobiło się już zimno i zacząłem się trząść.

– Och, mój kochany! – radośnie krzyknął. – Przysyła mnie twój dawny morski kompan z „Otchłani”, ale… – tutaj urwał i ściszył głos. – Musimy poważnie porozmawiać. Twoje życie jest w niebezpieczeństwie. Przybywam, by cię chronić. – jasno się wyraził.

Nagle poruszył się wiatr, jakby był naszym wrogiem.

– Ale czy to… Czy ja… – zacząłem się jąkać.

– Spokojnie. Jestem tu, by cię chronić. Nic ci się nie stanie dopóki jesteś pod moją opieką.

Poczułem ulgę. Nie rozumiałem jednak w jakim to wszystko jest celu, ale nie było teraz czasu na zastanawianie się. Paladyn odezwał się ponownie.

– Musisz… Musimy wyruszyć w długą podróż. – po tych słowach westchnął i od razu zapytał. – Czy umiesz dobrze walczyć?

Zmieszany odpowiedziałem:

– Taaak.

Lazarus znów na mnie patrzył swoim spokojnym wzrokiem, który mnie doprowadzał już do szału. Jak można być tak spokojnym i mówić o niespokojnych rzeczach?! O jakiej on walce mówi? Potyczki na morzu to moja specjalność, ale jeśli… Teraz zacząłem się obawiać o zamiary tej istoty. Korciło mnie, by zadać mu wiele pytań, ale odważyłem się tylko na jedno.

– O jakiej walce mówisz? Bo jeśli na morzu to…

– To co, mały głuptasie? – zadrwił.

Za tego głuptasa miałem się nie odzywać. Honor pirata nakazywał mi użyć kordelasa, którego niestety nie miałem przy boku. A niech to pech! Odrzekłem tylko:

– Prawdę mówiąc, przeżyłem wiele morskich bitew i kolejna nie zrobi na mnie żadnego wrażenia.

Spojrzał na mnie gniewnie.

– Dabarze, czy ja mówiłem coś o morskiej bitwie?

Teraz mnie zatkało. Co on, do diabła, mówi?! W co chce mnie wpakować?! Nie dam się! Nie jakiemuś obcemu paladynowi. Ale zaraz… Jeśli on mówi prawdę? W takim razie Taragon jest w niebezpieczeństwie. Nasunęło mi się milion pytań, lecz zabrakło mi pirackiej odwagi, by je zadać.

Słońce już zaszło. Ciemność ogarnęła okolicę, czarne niebo pokryło się małymi świecącymi punkcikami, a my staliśmy w ciszy. Wiatr już ucichł. Słyszałem lekki oddech Lazarusa.

– Przepowiednia. – ową ciszę przerwało słowo paladyna.

– Jaka przepowiednia?

– Co masz w kieszeni?

Teraz się speszyłem. O co mu chodzi? O… Nieeee! On mówi o… srebrnej czaszce? Spanikowałem i nie wiedziałem kiedy sięgnąłem do lewego boku.

– Skąd to masz?

Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie.

– Nie.. Nie... Nie powiem. – chciałem się wykręcić, lecz ten nalegał.

– Nie odejdę jeśli mi nie powiesz.

Tego było już za wiele! Nie znając zamiarów obcego przybysza, zacząłem kłamać.

– Wracałem z tawerny i… Coś zaczęło świecić pośród kamieni. Schyliłem się i znalazłem to. – dumnie pokazałem czaszkę wielkości monety.

– I leżało jak gdyby nic na środku drogi, tak? – paladyn chyba mi nie wierzył. – Coś kręcisz, mój mały, przyjacielu. Przepowiednia!

Na dźwięk tego słowa zrobiło mi się dziwnie. Miałem już serdecznie dość tych wścibskich pytań odnośnie mojego artefaktu. Wtedy jeszcze nie znałem tego słowa. To był taki mój amulet.

– Dawna legenda głosi, że Taragon podbiły tajemnicze ludy z Północy. Nikt jednak tego nie może potwierdzić. Wiadome jest tylko to, że owe ludy pozostawiły po sobie masę artefaktów. Większość trafiła do taragońskich portów, by popłynąć wraz z piratami do krain tak odległych, że nawet nasz wzrok tego nie sięga. – w tym momencie zerknął na mnie. Ja tego nie zauważyłem, gdyż byłem wpatrzony w morze, które nagle zaczęło falować. A przecież nie było wiatru! – Część z nich pochowało morze. – na chwilę się zamyślił. – Czy znalazłeś to na wraku jakiegoś statku?

Udawałem, że nie słyszałem tego pytania. Już dość nakłamałem.

– Bo jeśli tak to… – urwał w pół słowa.

– Bo jeśli tak to co?! – krzyknąłem, ponieważ miałem po dziurki w nosie tego ględzenia, pytań i jego obecności. – Czy nie możesz mnie zostawić w spokoju? Jestem zwykłym gnomem, pałającym się piractwem. Nie lubię, gdy ktoś wtrąca się w moje sprawy. To, co znalazłem należy do mnie i nikt nie ma prawa wchodzić z butami w moje życie. – prychnąłem gniewnie.

Księżyc zakryły chmury. Zanosiło się na deszcz.

– Wiesz, że kłamstwa wychodzą na jaw? – tego było już za wiele! Przejrzał mnie! Kim on w ogóle jest…?

– A dręczenie jest karalne. – nic innego nie przyszło mi do głowy.

– Nie słuchałeś mnie. – odrzekł spokojnie, po czym dodał. – Musimy wyruszyć w długą podróż. Twój arte… Twoje znalezisko posiada tajemniczą moc. Moc, która może zniszczyć dosłownie wszystko. Owa czaszka została zrobiona w czarnej otchłani. Twój statek jest Przeznaczeniem. Nie zastanawiałeś się skąd się wzięła jego nazwa? Kiedyś ci opowiem tą historię. Teraz musisz mnie uważnie posłuchać. – przerwał na chwilę. – Jutro rano spakujesz swoje rzeczy, udasz się na skraj lasu, gdzie przed jedenastą powinienem się pojawić. Wyruszymy w kierunku Szarych Gór…

– Do domu?! – wykrzyknąłem.

– Słuchaj mnie uważniej, proszę. – nalegał. – Możliwe, że już nigdy nie powrócisz… Nie, nie mówię, że zginiesz. Czeka cię wiele przygód i… Myślę, że cię to odmieni.

Zacząłem trochę to rozumieć. Nasuwało się jeszcze sporo pytań, ale uznałem, że jeśli wyruszy ze mną – zadam mu je po drodze. Tylko dlaczego ja? Ja, mały gnom, pirat na „Otchłani” z kordelasem przy boku, dumnie walczący na morzu. Dlaczego?

Myśli przerwało mi uderzenie w ramię.

– Hej! Pora wracać, przyjacielu. – klepnął mnie w taki sposób, w jaki nikt tego nie robił. To było miłe. – Ahoj, przygodo! Jutro wyruszamy!

– Taaak… – było już późno i chciało mi się spać.

– Chodź! Bo widzę, że zaraz cię sen zmorzy.

Wziął mnie pod ramię i udaliśmy się w stronę portu, a następnie w kierunku miejsca, gdzie miałem dziś nocować. Jednooki Johnny powoli zamykał karczmę „Pod Starym Kozłem”, a księżyc znów wyjrzał zza chmur. Nie padało i to był dobry znak.

„Ahoj, przygodo!” – z tymi słowami zasnąłem.

Lazarus wrócił tam, skąd przyszedł. Kiedyś na pewno mi powie, gdzie mieszka. Ale teraz nie czas na to.

– I co? Podobało się? – Lazar uśmiechnął się.

Popatrzyłem w górę, na słońce.

– Tak, i to bardzo! Napiszemy o tym opowieść? – naszła mnie ochota na pisanie o przygodach. Tyle ich było w ostatnim czasie, że głupio by było o tym zapomnieć. – Obiecaj jednak, że mi w tym pomożesz?

– Oj… No, dobrze. Ale pod warunkiem, że każdy z nas opisze swoje wrażenia, a potem je porównamy. Co ty na to? – zaśmiał się.

– Zgoda! – wydałem okrzyk radości.

Po tej krótkiej wymianie słów pognaliśmy do miasta. Mieliśmy sporo spraw do załatwienia, gdyż nie było nas kilka miesięcy. Nie widziałem przez ten czas swojej łajby i właśnie w tej chwili pojawiła się łezka w oku. „Otchłań”… ech

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły