Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Meshuggah/The Dillinger Escape Plan - Progresja, Warszawa

Wiadomość o wspólnej trasie Meshuggah i The Dillinger Escape Plan niewątpliwie mocno zelektryzowała środowisko muzyczne. Bez wątpienia był to jeden z najbardziej wyczekiwanych koncertów metalowych tego roku. Miejsce koncertu - słynąca niechlubnie z braku klimatyzacji warszawska Progresja oraz limitowana do 777 sztuk liczba biletów nie przeszkodziły jednak w tym, aby 26 czerwca na to wielkie wydarzenie przybyły tłumy.
Tłumy ustawione przed klubem wpuszczone zostały w dwóch turach i wszyscy zainteresowani jeszcze przed 20:00 byli w środku.

Koncert rozpoczął się punktualnie o 20:00 występem Between The Buried And Me. Czterdziestominutowy koncert składał się zaledwie z trzech numerów, z czego dwa pierwsze pochodziły z ostatniej płyty formacji "Colors", zaś ostatni to ponad 20-minutowa suita, której nie potrafiłem zidentyfikować, gdyż przeplatały się w niej motywy z kilku utworów. Muzycy pokazali ogromny kunszt instrumentalny jak i to, że świetnie czują się na scenie. Słusznie zebrali więc gromkie brawie i szczerze rozgrzali publiczność, która żywiołowo reagowała na prezentowane przez nich dźwięki. Świetny występ jak na support okraszony dobrym nagłośnieniem, choć to akurat był element, który budził mieszane reakcje - wszystko zależało od tego w którym punkcie sali słuchacz się znajdował. Tak czy owak był to chyba najlepszy support jaki kiedykolwiek widziałem.

Po półgodzinnej przerwie na scenę wkroczyło szwedzkie Meshuggah, które stworzyło niesamowite widowisko. Pomijając fakt, że na sali była taka duchota, że picie piwa groziło ugotowaniem w sosie własnym, to po raz pierwszy w życiu widziałem, że absolutnie cała publika zamieniła się w rozszalałe zdziczałe zwierzęta, które dały się ponieść muzyce. Jens Kidman oparty łokciem o kolano wykrzykiwał kolejne wersy tekstów, a pozostali muzycy niczym monstra dość mozolnie bujali się na scenie. Oprawa świetlna oraz ogromna moc z jaką zagrał zespół po prostu zmiażdżyły. Absolutnie wszystkie utwory zagrane były wolniej przetaczając się po publice niczym walec. A poleciały między innymi "Electric Red", "Bleed", który zakończył się dość niespodziewanie o solówce, "Strengah", "Future Breed Machine", wymuszony przez publikę "Rational Gaze", rewelacyjnie zagrany "Pravus" czy "Suffer In Truth". W zasadzie jedynym brakującym "hitem" zespołu był "New Millennium Cyanide Christ". Muzycy skupili się głównie na utworach z "Nothing" i najnowszego "Obzen", ale to wystarczało, aby w ciągu godzinnego występu zostawić niezapomniane wrażenie. Ludzie zbierali szczęki po koncercie i jak nieciężko było zauważyć dla wielu z nich DEP mogło już nie grać.

Po kolejnej pół godzinie na scenę weszli szaleńcy z The Dillinger Escape Plan i bez ceregieli dali show będący totalnym kontrastem dla Meshuggah - żywiołowo ruszający się muzycy, pełno pary na estradzie i sceniczna dzicz równie szybko znalazły uznanie. Nieciężko jednak było zauważyć, że blisko połowa osób na sali nie zrozumiała tych dźwięków lub nie potrafiła ich ogranąć. A formacja dała w zasadzie ten sam set co na Metalmanii z jedyną różnicą w postaci "82558" zamiast "Unretrofied". Występ, choć może nie tak wizualnie wymyślny jak Spodku okazał się być o wiele lepszym niż ten z Katowic - przede wszystkim korzystniejsze nagłośnienie, oraz - co mnie ogromnie zaskoczyło - osoba Gila Sharone'a, który poczynił ogromne postępy w warsztacie i jego gra zapierała dech w piersiach. Potężna dawka techniki i łamańców zagrana w monstrualnym tempie sprawiła, że godzinny koncert nie mógł rozczarować. Poleciały między innymi "Panasonic Youth", "Milk Lizard", "Black Bubblegum", "Setting Fire To The Sleeping Giants", "43% Burnt", "Fix Your Face", "Lurch", "When Acting As A Particle" czy "Sugar Coated Sour". Ponownie nie dostaliśmy jednak żadnych bisów.

Gdyby się zastanowić, to dla osób, które kupiły bilet i przejechały pół Polski, aby zobaczyć wyśnione gwiazdy dwa godzinne występy mogły budzić mały niedosyt. Z drugiej jednak strony była to wystarczająca dawka emocji i dobrej muzyki, aby wytarmosić słuchacza i sprawić, aby bolały go nie tylko bębenki w uszach. Bisy mogłyby być ,ale nie uważam, aby były one w tym wypadku konieczne. Każdy z trzech zespołów zaprezentował się rewelacyjnie, choć nie będę ukrywał, że to Meshuggah pozostawiła na mnie największe wrażenie. Krótko, zwięźle i na temat - tak można określi ten wieczór w Progresji - wieczór niezapomniany, podczas którego Szwedzi przy pomocy Amerykanów sprawili, że nie tylko w ubikacji, ale i na sali był potop spowodowany zmęczeniem słuchaczy. A to chyba najlepszy dowód na to, że koncertowy wieczór w Warszawie był niesamowicie udany i z pewnością pozostanie w pamięci wielu osób.
Komentarze
Stary_Zgred : Nie zakisiłeś się też w siekierzastej atmosferze Progresji, co nikogo z...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły